Aktualności
20.03.2020
Šteinbors: Wszyscy czekamy
JAKUB TREĆ: Czy w obecnej sytuacji da się w ogóle myśleć o futbolu?
PAVELS ŠTEINBORS (BRAMKARZ ARKI GDYNIA): Nie, ponieważ cały świat mówi o wirusie. Niestety, nas też to dotknęło, piłka stanęła w miejscu, więc trudno się koncentrować na dotychczasowych rzeczach.
Pańska żona wraz z dziećmi jest obecnie na Łotwie. Nie myślał pan, żeby przylecieli do Gdyni?
Diana miała przyjechać z dziećmi w poprzednią sobotę, ale w czwartek anulowaliśmy bilety. Sporo mówiło się o zamknięciu granic w Polsce i na Łotwie, więc zdecydowaliśmy, że lepiej będzie, jeśli rodzina zostanie w Rydze, a ja w Gdyni. Gdyby coś się stało i trzeba by było iść do lekarza, mógłby być problem. W Rydze żona ma znajomego lekarza, zwłaszcza że rozmawiamy też o dzieciach. Gdyby coś się wydarzyło, Diana nie mogłaby wrócić na Łotwę. Szkoły i przedszkola są zamknięte. Starszy syn – Marian – ma teraz okres egzaminów i musi się odpowiednio do nich przygotować.
Pański kontakt z rodziną jest częstszy niż dotychczas?
Bardzo dużo rozmawiamy. To jednak żadna nowość, że tak długo nie mieszkamy razem. Rozłąka to obecnie największy minus mojego zawodu. Kiedy przychodziłem do Arki, miałem umowę na rok. Było to w momencie, w którym starszy syn miał iść do szkoły. Podjęliśmy z żoną decyzję, że lepiej będzie, jeśli zostaną na Łotwie, bo nie wiedziałem, ile czasu spędzę w Gdyni. Chciałem uniknąć sytuacji, w której syn musiałby zmieniać szkołę. Z perspektywy czasu mogliśmy wszyscy zamieszkać w Gdyni, ale wcześniej nie dało się tego przewidzieć. Poza ostatnią umową, każda poprzednia była podpisywana na rok.
Jak wygląda walka z koronawirusem na Łotwie?
Łotwa to mniejszy kraj od Polski, ale państwo też stosuje wszelkie środki ostrożności i bezpieczeństwa. Są zamknięte granice, ludzie unikają dużych zgromadzeń i spotkań, ligi sportowe są zawieszone. Na Łotwie choruje kilkadziesiąt osób, czyli mniej niż w Polsce, ale porównując liczbę ludności, problem na pewno istnieje. Najgorzej mają turyści. Moi teściowie są obecnie w Meksyku i nie wiadomo, co z nimi będzie. Mam nadzieję, że dadzą radę wrócić do kraju. Najpierw mają lot do Turcji, której granice są otwarte. Jest szansa, że stamtąd wrócą czarterem zorganizowanym przez rząd.
Brakuje panu treningów i meczów, czy miał pan ochotę odpocząć od piłki?
Teraz powiem, że nie, bo minęło kilka dni. Być może były takie momenty, ale to przejściowe. Zwłaszcza, kiedy się lubi to, co się robi. Chciałbym już normalnie zagrać, bo po kilku dniach zaczyna tego brakować. Tworzymy zgrany kolektyw, więc przerwa od siebie nie była potrzebna. Więcej będziemy za sobą tęsknić po tym okresie izolacji.
Jakie wnioski, jako społeczeństwo, możemy wyciągnąć z tej sytuacji?
Uważam, że musimy być bardziej odpowiedzialni. Są ludzie, którzy nie do końca zdają sobie sprawę z powagi sytuacji. Reagujemy dopiero, kiedy dotknie nas coś osobiście. Wcześniej wydaje nam się, że jesteśmy chronieni, że zagrożenie nas nie dotyczy. Trzeba zapobiegać problemom. Musimy przeczekać ten czas w domu, pobyć z rodziną.
A jak wygląda sytuacja w Arce? Mieliście jakieś badania?
Mamy się meldować w klubie, żeby pokazać, że jesteśmy na miejscu, w Gdyni. W poniedziałek byliśmy na stadionie, dostaliśmy indywidualne rozpiski. Mamy głównie biegać – w lesie lub w parku. Potem czekają nas ćwiczenia stabilizacyjne i wzmacniające w domu. Nie przechodziliśmy badań, a myślę, że warto byłoby zrobić, gdyby liga miała wrócić do grania.
Spodziewał się pan, że mecz z Lechią zostanie odwołany?
Byłem cały czas gotowy, w czwartek na treningu mieliśmy grę wewnętrzną, ale w piątek już się pojawił komunikat o zawieszeniu rozgrywek. Drużyna była dobrze przygotowana. Przed zatrzymaniem rozgrywek chcieliśmy grać.
Co z przyszłością klubu? Układa pan sobie w głowie najgorsze scenariusze?
Wiadomo, że o tym myślę, ale moje zdanie niczego nie zmieni. Nie ja będę o tym decydował. Najważniejsze jest zdrowie, a jakie będą decyzje, zobaczymy. Jestem pewien tego, że w jedenastu spotkaniach, które zostały do końca sezonu, jest sporo punktów do zdobycia. Oczywiście, patrząc na nasze ostatnie występy, nikt w nas nie wierzy, ale jestem pewny, że stać nas na utrzymanie.
Optymizm może pan opierać na poprzednich sezonach, w których początki wiosny były trudne, a jednak udawało się utrzymać.
Dokładnie tak, ale żeby każdy dobrze mnie zrozumiał. Nie jest tak, że nie będziemy się stosować do zaleceń, że będziemy normalnie trenować. Każdy dba o zdrowie swoje i najbliższych. Chcemy, żeby szybko się to skończyło, bo zależy nam na grze. Dopóki wszystko jest w naszych rękach i nogach, będziemy wierzyć.
Jak spędza pan wolny czas? Koledzy pewnie już posprzątali mieszkania. Wiem, że lubi pan czytać kryminały.
Mieszkanie też już posprzątałem (śmiech). Właśnie dostałem od żony książkę w prezencie. Jedną skończyłem, aktualnie czytam „12 Zasad Życia” Jordana Petersona. Polecam przeczytać tą książkę każdemu. Autor opisuje, co trzeba zrobić, żeby w życiu mieć porządek, zamiast chaosu. Rzadko wychodzę z domu, nawet przed zakazem tak było. Kiedy przyjeżdżała do mnie rodzina, chodziliśmy na spacery. Ostatnio biegałem po lesie, ale chyba muszę zmienić trasę, bo trafiłem na same podbiegi.
W Gdyni jest wiele ciekawych miejsc do biegania.
Faktycznie może zdecyduję się na bulwar albo Klif Orłowski, bo tutaj, gdzie mieszkam, to żadna przyjemność.
To prawda, że w klubie skończyły się pieniądze na wypłaty?
Wiadomo, że obecna sytuacja Arki jest trudna. Wiem, że czekamy wszyscy na nowego właściciela, który wyprostuje pewne sprawy, ale trudno mówić, jak będzie.
Jak rozwiązać kwestie wypłat w dobie światowego kryzysu spowodowanego pandemią?
Trudno mi powiedzieć. Pracodawcy będą musieli znaleźć rozwiązanie. Mam nadzieję, że ten wirus szybko się skończy. Dla każdego z nas gra w piłkę to również praca. Nie wiem, jak potoczą się losy klubu i jakie ma długi. Jeśli trzeba będzie skończyć ligę latem albo jesienią, nie będzie to dla mnie żadnym problemem.
Rozmawiał: Jakub Treć
Copyright Arka Gdynia |