Aktualności
17.10.2019
Jakub Wawszczyk- chłopak z blokowisk z dużą samodyscypliną
Na pytanie o piłkarskiego idola, odpowiada: Francesco Totti. – Imponowała mi jego lojalność wobec Romy. Przecież z takim talentem mógł grać wszędzie, pozostał jednak wierny jednej drużynie – tłumaczy Jakub Wawszczyk, który kilka tygodni temu zadebiutował w rozgrywkach PKO Ekstraklasy. W piłce wybił się dzięki determinacji, poświęceniu i... Arce. Gdy miał trudny moment, klub z Gdyni bardzo mu pomógł. A dziś zbiera owoce swojej pracy u podstaw.
Arka jest w tym momencie największym beneficjentem rozwoju, jaki w ostatnich latach przeszedł Wawszczyk. Zawodnik w pewnym sensie spłaca kredyt zaufania wobec żółto-niebieskich.
– Gdy skończyłem przygodę z Zawiszą pojawił się temat wyjazdu za granicę. Chodziło o włoskie Sassuolo. Wszystko wskazywało, że tam trafię, jednak dzień przed finalizacją kontraktu sprawy nagle się pokrzyżowały. Okazało się, że zostałem na lodzie. Jedynym klubem, który chciał mi pomóc była Arka. Uruchomiłem różne kontakty, przez co znalazłem się w Gdyni. Jestem wdzięczny Arce, że w trudnym momencie wyciągnęła do mnie pomocną dłoń. Można powiedzieć, że krętymi drogami wylądowałem w niej – opowiada Łączy Nas Piłka 21-letni obrońca.
Cel ważniejszy od wszystkiego
Przygoda Wawszczyka z Arką zaczęła się w sezonie 2014/15. Wcześniej występował w Zawiszy. Jednak to nie z Bydgoszczy ruszył w piłkarski świat, a Lipna, konkretnie: Miejskiego Klubu Sportowego Mień.
– Tata zawsze mi powtarzał, że piłka jest ważną częścią w naszej rodzinie i to on zaprowadził mnie na pierwszy trening. W Mieniu grałem do końca szkoły podstawowej. W tym czasie znalazłem się w kadrze województwa. W końcu pojawiła się oferta z Zawiszy, gdzie szybko przeszedłem szkołę życia. Ja chłopak z małej miejscowości musiałem przeprowadzić się do dużej Bydgoszczy. Mieszkałem sam w internacie, wtedy to było duże wyzwanie. Czym bardziej poznawałem to środowisko, tym czułem się lepiej. Później byłem gotowy, żeby szukać czegoś innego – opowiada Wawszczyk.
No i zamiast wyjazdu do Włoch, była przeprowadzka nad polskie morze.
– Poznałem Kubę jako osobę mocno ukierunkowaną na piłkę w zawodowym wydaniu. Wiedzieliśmy, że jeśli będzie się prawidłowo rozwijał, ominą go kontuzje, to z czasem wejdzie na wysoki poziom. Od początku uważał się za lewego obrońcę i nic w tej kwestii nie zmieniliśmy, chociaż próbowaliśmy Kubę w pomocy.
Czym się charakteryzował? Dobra lewa noga, pracowitość, wysoka świadomość młodego człowieka. Przyszedł w jednym celu – aby podnieść swoje kwalifikacje. I tego się trzymał. Miał obrany kierunek, a będąc wytrwałym, zdeterminowanym, konsekwentnie go realizował – mówi Krzysztof Janczak, który prowadził Wawszczyka w juniorach gdyńskiego klubu.
Janczak uważa, że szybki postęp w umiejętnościach młodego zawodnika jest naturalną konsekwencją uporu i nadrzędnej zasady: „mniej mów, więcej rób”.
– Kiedy zaczął z nami trenować zauważyłem, że ma wysoce rozwinięte cechy wolicjonalne. Był bardzo zaangażowany w trening. Każdy trening, mecz mocno przeżywał. Wysyłał sygnały, że może być z niego w przyszłości piłkarz. Chłopcy, którzy trafiają do naszego ośrodka z małych miast wiedzą, że to dla nich szansa. Stawiają więc wszystko na jedną kartę. Kuba radził sobie bardzo dobrze – zarówno na boisku, jak i w szkole.
Nigdy nie było z nim żadnych problemów. Trzymał się w ryzach – nie zaniedbywał nauki. Nie uległ młodzieńczym pokusom. Boisko? Zawsze grał ofensywnie, lubił się podłączyć do akcji. Miał dobre dośrodkowanie, od razu wracał do swojego pierwotnego ustawienia – podkreśla Maciej Kremblewski, były szkoleniowiec zawodnika Arki w Zawiszy.
Niestrudzony w pojedynkach
Wawszczyk na starcie miał cenny atut, czym sporo zyskał w późniejszych latach.
– Sam się dziwię, że zostałem lewonożnym piłkarzem. W rodzinie wszyscy posługiwali się prawą nogą. Ja urodziłem się z lewą, prawej zawsze unikałem, no chyba, że wsiadałem do tramwaju – śmieje się 21-latek.
Na szersze wody wypłynął u trenera Łukasza Kowalskiego.
– Biorąc Kubę do KS Chwaszczyno, miałem świadomość, że był on trzecim wyborem w grupach młodzieżowych Arki, dlatego dość łatwo przekonałem go na występy u nas. Zachowywał się i grał jak senior.
Nie musiał przejść tego etapu z juniora do dorosłego futbolisty. W niczym nie ustępował starszym zawodnikom. Dzięki bardzo dobrej rundzie trafił do Olimpii Grudziądz, tam jednak sobie nie pograł. Obejmując KP, pomyślałem więc, że spróbuję Kubę namówić na przenosiny do Starogardu Gdańskiego, nie do końca wierząc, że się uda. Jakby nie patrzeć miał za sobą grę w I lidze. Przychodził jako dużo lepszy piłkarz. W rundzie wiosennej, w której występował od deski do deski, przegrał może z dwa pojedynki. Był bardzo silnym punktem naszej drużyny. Swoją formą zapracował na transfer do Radomiaka, w którym występował regularnie – przyznaje Kowalski.
– Absolutnie nie boi się pojedynków zarówno w obronie, jak i w ataku. Nie kalkuluje. Za piłką zawsze biegał jak pies za kością. To był jego znak rozpoznawczy. Nie musiałem go instruować, krzyczeć: „podejdź, bliżej, doskocz”. Zawsze doskakiwał do rywala, miałem wrażenie, że sprawia mu to wiele radości. Procent wygranych przez Kubę pojedynków jest bardzo duży. To główna siła Kuby – dodaje „Kowal”.
Cichy chłopak ze słuchawkami
Dziś jego podopieczny coraz lepiej poczyna sobie na najwyższym szczeblu rozgrywek.
– Debiut w ekstraklasie wymagał ode mnie mnóstwo cierpliwości. Wracając z wypożyczenia, nie byłem przekonany, czy powinien zostać, skłaniałem się bardziej ku kolejnemu wypożyczeniu. Nie miałem łatwo, bo na mojej pozycji grał nasz kapitan Adaś Marciniak. Nie wierzyłem, że mogę dostać szansę. Ale trener Jacek Zieliński wszczepił we mnie pozytywne myślenie. Mówił: „Bądź cierpliwy, a szansa przyjdzie”.
O tym, że zadebiutuję z ŁKS-em, dowiedziałem się trzy dni przed meczem. Nie powiedziałem o tym nikomu z mojego bliskiego otoczenia, żeby nie czuć dodatkowej presji. A samo spotkanie? Na pewno trema, to była dla mnie całkowita nowość. Walczyłem o to, aby znaleźć się tu. Znam swoją wartość, nie uważam się za nie wiadomo kogo. Nie mam wielkiego ego, wiem, gdzie jest moje miejsce w szeregu. To ja w drużynie muszę nosić fortepian. Staram się robić to, co najlepiej potrafię, a nie wymyślać kwadratowych jaj. W młodości wychodziłem z piłką przed blok z wiarą, że wejdę na jakiś poziom. Teraz widzę, że to nie są marzenia, a kolejne cele. Zagrałem już w ekstraklasie, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Chcę grać więcej i regularnie. I mam nadzieję, że tych występów jeszcze trochę zaliczę – tłumaczy Wawszczyk.
Czy się uda dopisać kolejny pozytywny fragment w tej historii, zależy już od samego piłkarza.
– W mojej rodzinie dużą wagę przykłada się do lojalności. Przez wzgląd na wujka, zawodnikiem, który robił na mnie największe wrażenie był Francesco Totti. Imponowała mi jego lojalność wobec Romy. Przecież z takim talentem mógł grać wszędzie, pozostał jednak wierny jednej drużynie. Nie interesowało go nic poza Romą. Cechy wolicjonalnego Francesco bardziej mi pasowały niż umiejętności powiedzmy Ronaldinho. Pasja? Lubię słuchać muzyki, posiedzieć gdzieś w samotności ze słuchawkami na uszach. Słucham głównie polskiego rapu – przekonuje 21-letni zawodnik żółto-niebieskich.
Zmiana warty w Arce?
Kowalski:
– Czy widzę w Kubie następcę Marciniaka? Logika to podpowiada. Po trzydziestce parametry piłkarskie się obniżają. Spada motoryka, wydolność, wytrzymałość, nawet jeśli o siebie dbasz. Kuba wydaje się naturalnym następcą Adama. Ja po skończeniu 30 lat nie byłem w stanie wrzucać wszystkich przerzutek, zastąpił mnie Przemek Stolc. Z biologicznego punktu widzenia nie mogłem z nim wygrać.
Kremblewski:
– Rzadko się zdarza w piłce, aby po debiucie w ekstraklasie twój były podopieczny nie zapomniał o tobie. Kuba zadzwonił do mnie, żeby podziękować za naukę i czas, który jemu poświęciłem. Jest wyjątkowym chłopakiem. Nie ukrywam, że miałem chwile refleksji, wzruszyłem się.
Piotr Wiśniewski
Copyright Arka Gdynia |