Strzał w kolano
Dwa główne problemy: niedopasowana do warunków taktyka oraz zupełnie niepotrzebne rozluźnienie formacji po bramce Janoty.
Arkowcy konsekwentnie trzymają się swojej strategii i jest w tym coś obiecującego, zwłaszcza biorąc pod uwagę przebieg meczów z Wisłą (4:1) i Miedzią (4:0). Z drugiej strony jednak, brakuje im elastyczności – zarówno w przypadku niesprzyjających warunków, jak i wymuszonych zmian w składzie.
Te dwa elementy miały bezpośredni wpływ na ostateczny rezultat spotkania w Białymstoku. Uraz Helstrupa wymusił wejście na boisko Dancha po pierwszym kwadransie starcia, a próby zawiązywania ataku pozycyjnego na małej przestrzeni, na oblodzonym boisku nie miały większego sensu. Zamiast korzyści, pojawiły się niedokładność i straty, czyli woda na młyn dla rywala.
Jagiellonia świetnie wyczuła moment na przyciśnięcie gości – bezpośrednio po golu na 0:1 zmieniła się gra obu drużyn.
Założenia a realizacja
Co jest w tym najciekawsze? Arka nadal trzymała się swojej strategii, ale nie miała ona szans powodzenia, bo sukcesywnie, praktycznie od razu po przerwie, ustawienie się rozluźniało.
Jagiellonia - Arka Screen Canal+
Warto zwrócić uwagę na to, jak gdynianie wprowadzali piłkę do gry w drugiej połowie spotkania. Był to wariant powtarzalny, niezależnie od wyniku. Stoperzy (Marić i Danch) ustawiali się bardzo szeroko, a na tyły schodził Deja lub Nalepa. Jednocześnie boczni obrońcy wychodzili wysoko, a środkowa strefa zostawała na tyle daleko w głębi pola, że nie było szans na sprawną komunikację.
Spore odległości sprawiały, że białostoczanie nie mieli większych problemów z nałożeniem pressingu na linię obrony (z przodu bardzo wysoko, niezależnie od sytuacji, zostawał Świderski), co okazało się prostym, ale świetnym rozwiązaniem.
Wszystko ze względu na to, że gracze trenera Smółki od pewnego czasu nie wybijają piłki na oślep. Robią wszystko, żeby się przy niej utrzymać. Taka gra po prostu nie mogła się udać – zwłaszcza w obliczu bardzo dobrze wymierzonego pressingu gospodarzy w połączeniu z kapryśną murawą.
Spowolnione działanie
Szerokie ustawienie linii obrony sprawiało, że piłkarze Jagiellonii mogli z powodzeniem „wkleić się” między poszczególne strefy przeciwnika i czekać na rozwój sytuacji. Cierpliwość była w tym aspekcie kluczowa. Wystarczy przywołać akcję na 3:1.
Jagiellonia - Arka Screen Canal+
Na grafice powyżej widać w jaki sposób podopieczni trenera Mamrota kasują próbę zawiązania ataku rywala. Te kilka sekund przed bramką Novikovasa łączy w sobie większość problemów Arki. Goście nadal uparcie grali swoje, chociaż nie przynosiło to żadnych korzyści.
Po tym jak futbolówka trafiła do bocznego sektora, Bezjak wyskoczył przed Aankoura zanim ten w ogóle zdołał odnaleźć się w sytuacji, a jednocześnie Klimala wyprzedził Deję. To sprawiło, że gospodarze wyprowadzili kontrę 4v3.
Jagiellonia - Arka Screen Canal+
Zatrzymajmy się jeszcze na chwilę przy grze na małej przestrzeni. Ani Deja, ani Zbozień nie reagują – biernie oczekują aż duet Bezjak-Klimala wyprowadzi kontratak. Jednocześnie brak jest korekty na tyłach, stoperzy ustawieni są bardzo szeroko, co uniemożliwia sprawną interwencję. Wreszcie, opóźniony jest mechanizm powrotu, który sprawia, że białostoczanie mogą uzyskać przewagę liczebną i w efekcie Novikovas zyskuje mnóstwo miejsca (nie ma asekuracji ze środka pola) do oddania precyzyjnego strzału sprzed pola karnego. Co więcej, Marić bardzo często (nie tylko w tej sytuacji) trzyma się blisko bocznego sektora, nie mając jednocześnie zapewnionego wsparcia Dei/Nalepy.
Ten pressing przywołuje skojarzenia jednej z silniejszych broni arkowców z pierwszej połowy starcia. Wówczas to Jagiellonia miała trudności z wprowadzeniem piłki z defensywy, będąc stale pod presją gdynian.
Niebezpieczne wycieczki
Innym elementem, na który warto zwrócić uwagę, jest zachowanie linii obrony w obliczu zmasowanego ataku przeciwnika. Gospodarze w drugiej części meczu dość łatwo organizowali się w okolicach 20.-25. metra przed bramką Steinborsa. Wpływ miał nie tylko wysoki i odpowiednio wymierzony pressing (jak ten opisany powyżej), ale również to, w jaki sposób wyciągali na światło dzienne wszelkie słabości rywala w defensywie.
Jagiellonia - Arka Screen Canal+
Białostoczanie dosłownie „wyciągali” przeciwnika z poszczególnych stref. Dobrze obrazuje to akcja na 1:1, podczas której trudno tak naprawdę dostrzec jakiś podział obowiązków na tyłach. Przede wszystkim rzuca się w oczy kluczowa rola Sheridana – rosły zawodnik skupił na sobie uwagę trzech rywali (Zbozień, Janota, Nalepa), dzięki czemu Pospisil zyskał kilka cennych sekund. Arkowcy zostali złapani na wykroku. Od razu podjęli próbę naprawienia błędu, co tylko pogorszyło sprawę, bo jednocześnie, od samego początku akcji, Świderski (strzelec gola) i Burliga pozostawali bez krycia.
Jagiellonia - Arka Screen Canal+
Inny przykład, który również obrazuje brak spójnej gry w obronie, dotyczy duetu Pospisil-Novikovas. W momencie prostopadłego podania Czecha, żaden gracz gości nie ogranicza mu przestrzeni. Jednocześnie Litwin urywa się spod krycia Dancha (nikt nie pilnuje linii spalonego) i znajduje się w świetnej sytuacji do oddania strzału (ostatecznie uderza obok bramki).
Pogłębienie problemów
Kłopoty arkowców z utrzymaniem konsekwencji na tyłach nie pojawiły się po przerwie. Dawały się we znaki od zmiany Helstrup-Danch, chociaż wówczas w nieco mniejszym stopniu – i to tylko dlatego że przed przerwą Zarandia i Aankour (ze wskazaniem na Gruzina) wykonywali solidną robotę w obronie. To też nie wzięło się znikąd.
Zbozień i Marciniak mieli wsparcie ze strony graczy ofensywnych, ponieważ odległości pomiędzy poszczególnymi strefami były znacznie mniejsze. Wraz z rozluźnieniem ustawienia, pojawił się efekt domina.
Już wtedy można było dostrzec symptomy niestabilnej gry na tyłach. W momencie gdy zawodnicy z drugiej linii/ataku podłączali się do defensywy, kwartet obronny (Zbozień, Danch, Marić, Marciniak) schodził bardzo wąsko, często całkowicie odpuszczając boczne sektory. Wówczas dochodziło do sytuacji 1v2 na korzyść białostoczan (stąd tyle dośrodkowań ze skrzydła). Nie pomagało również to, że Danch stosunkowo często przesuwał się w głąb w pola przy wprowadzeniu piłki do gry, jednocześnie nie mając asekuracji na swojej nominalnej pozycji.
Brak wsparcia ze strony środka pola (ze względu na jego ofensywne usposobienie) zaznaczył swoją obecność już tydzień temu, w meczu z Wisłą. Diabeł tkwi jednak w szczegółach – wtedy inicjatywa była po stronie arkowców i tym samym mogli w pełni realizować swój plan. W Białymstoku natomiast, ta sama gra na małej przestrzeni, która wcześniej była atutem, teraz stała się przekleństwem.
Aleksandra Sieczka