Aktualności
21.09.2018
Zarandia wciąż jest chwalony głównie za potencjał
Drugiego maja 2017 roku jego nazwiska było na ustach całej piłkarskiej Polski. Wymawiane zresztą trochę z hiszpańska, bo właśnie z takim charakterystycznym zaśpiewem wykrzykiwał je Mateusz Borek, komentujący finał Pucharu Polski. Arka Gdynia sensacyjnie ograła wówczas Lecha Poznań i naprawdę mogło się wydawać, że Luka Zarandia ma otwartą drogę do wielkiej kariery na polskich boiskach. I uchyloną furtkę do kolejnej próby podbicia zachodu.
Później jego rozwój hamowały notoryczne, nieznośne kontuzje. Zresztą, dręczą go one od zawsze, między innymi dlatego nie zdołał się przed laty przebić w Belgii, gdzie trafił jako młokos z łatką super-talentu. Jednak w tym sezonie Gruzin gra w miarę regularnie, na kłopoty z urazami specjalnie nie narzeka, a i tak nie potrafi w meczach ligowych regularnie robić różnicy na boisku. Rozruszać gdyńskiej ofensywy, niekiedy straszliwie skostniałej. Trener Zbigniew Smółka bywał do tego stopnia niezadowolony z postawy swoich skrzydłowych, w tym Luki, że czasami z premedytacją decydował się na podcięcie swojej drużynie skrzydeł i zagęszczał środek pola ich kosztem.
– Do tej pory trenerzy, z którymi pracowałem wymagali od obrońców bronienia, a trener Smółka chce, by byli to już pierwsi rozgrywający. W Polsce mało kto gra na utrzymywanie się przy piłce i cierpliwe budowanie akcji. Zazwyczaj to nastawianie się na kontry – zdumiewał się Dawid Sołdecki w rozmowie z Gazetą Wyborczą kilka tygodni temu. Fakt – atuty tak klasycznych skrzydłowych jak Zarandia dają o sobie znać przede wszystkim w fazie kontrataku. Wtedy jest najłatwiej błysnąć szybkością. Wyjść na wolne pole, objechać przeciwnika w grze jeden na jeden.
Z uwagi na odmieniony styl gry Arki, tego rodzaju okazji nie ma zbyt wiele. Dlatego reprezentant Gruzji wciąż nie może się w układance Smółki odnaleźć. Co wcale nie oznacza, że w ogóle w żółto-niebieskich barwach przestał błyszczeć. Ostatecznie nie jest mu obca gra w tłoku, dysponuje świetnym dryblingiem, kontrolą piłki. Zdarza mu się zaimponować trybunom jakimś wirtuozerskim zagraniem. Jednak wciąż stać go wyłącznie na kapitalne zrywy, momenty. Regularność? Czyżby to pojęcie nie występowało w gruzińskim słowniku?
– Piłkarz grający w Lotto Ekstraklasie nie powinien schodzić poniżej pewnego poziomu zarówno na treningu, jak i w trakcie meczu. Szukamy optymalnego rozwiązania w ofensywie, bo poza Michałem Janotą i Aleksandarem Kolewem są rotacje na pozostałych czterech pozycjach – mówił ostatnio trener Smółka. I to jest bardzo charakterystyczne, że w tym wąskim gronie pewniaków nie znalazło się miejsce dla Zarandii. Choć w Gdyni lubią trąbić na temat jego niesamowitego potencjału, to zdają sobie sprawę, że jak na razie, to 22-latek niekiedy grywa na 80% swoich możliwości. Zazwyczaj – na 50%.
Gdyby odwrócić proporcje i grać po 37 dwumeczów w Pucharze Polski, a spotkania ligowe rozgrywać od święta, pewnie by ten bilans wyglądał lepiej. Bo tak się jakoś zwykle składa, że forma Zarandii – choć permanentnie nieustabilizowana – pojawia się właśnie w starciach pucharowych. Czy też superpucharowych.
– Luka bez wątpienia ma potencjał, żeby zostać gwiazdą całej naszej ligi, nie tylko Arki – mówił kilka miesięcy temu w rozmowie z Weszło Edward Klejndinst, który ściągał Gruzina do Arki. – Jest wyjątkowo kreatywny, błyskawicznie reaguje na to, co się na boisku dzieje. Ma dar przewidywania. Czasem się wydaje przeciwnikowi, że już go zatrzymał, ale to jest błąd, bo Luka potrafi momentalnie odwrócić sytuację i wygrać takie starcie jeden na jednego z obrońcą. Trener, mając takiego zawodnika, może sobie pozwolić na mnóstwo manewrów taktycznych. I może mu ufać, bo Luka daje ku temu powody na boisku. Jak tylko gra, to coś pozytywnego się dzieje.
Wszystko to prawda, ale swoje pozytywne cechy Zarandia demonstruje zdecydowanie zbyt rzadko. Bramka z Zagłębiem Sosnowiec? Klasa, choć oczywiście robotę zrobiła w tej sytuacji przede wszystkim śliczna asysta w wykonaniu Macieja Jankowskiego, który wykorzystał przytomne rozegranie Janoty. Niemniej, wykończenie perfekcyjne. Ale to tylko jedno trafienie w sześciu rozegranych meczach. Zarandia wciąż ma w bieżących rozgrywkach więcej żółtych kartek niż bramek. W ubiegłym sezonie Gruzin rozegrał w sumie 15 meczów. I też stanęło na zaledwie jednym trafieniu. Staniki nie fruwają.
Odkąd trafił do Arki strzela gola w lidze średnio co 644 minuty. Prawie dwa razy lepszą statystyką może się pochwalić wspomniany Jankowski i niech to będzie najlepsze świadectwo, że Gruzin jak na skrzydłowego punktuje ekstraklasowych rywali po prostu żałośnie rzadko.
Dzisiaj ma szansę przypomnieć o sobie szerszej publiczności na tle rywala, od którego wszystko się w jego przypadku zaczęło. Defensywa Lecha Poznań – delikatnie rzecz ujmując – nie należy do najszczelniejszych. A środkowi obrońcy Kolejorza nie słyną ani z szybkości, ani tym bardziej ze zwrotności. Jeżeli Arka chce wreszcie wygrać u siebie, dzisiaj ma ku temu doskonałą okazję. Czas wreszcie by żółto-niebiescy zaczęli poprawiać kiepski dorobek punktowy, zwłaszcza na własnym obiekcie, bo kwieciste tyrady Zbigniewa Smółki brzmią fajnie, lecz ich efekty jak na razie pozostają cokolwiek marne.
Natomiast Zarandia, jeżeli chce wreszcie zasygnalizować swój potencjał, o którym głównie się mówi, a rzadziej go ogląda – również nadeszła na to najwyższa pora. Bo tak się jakoś w futbolu układa, że meczów nie wygrywają potencjały. Tylko bramki.
weszlo.com
Copyright Arka Gdynia |