Aktualności
09.12.2017
Słodko-gorzkie wspomnienia z Korony.
– Kilka razy w Kielcach już mi było dane grać i kibice ciągle pamiętają nasze wspólne czasy. Śpiewają: „Leszek Ojrzyński!” i to jest bardzo miłe – przypomina sobie szkoleniowiec, którego miłe wspomnienia muszą, niestety, ograniczyć się właśnie tylko do ciepłego przywitania. Po zwolnieniu z Kielc przeciwko Koronie Ojrzyński stawał bowiem sześciokrotnie: cztery razy przegrał, dwa zremisował. W samych Kielcach? Trzy porażki.
Nie wszędzie jednak, gdzie zakotwiczył jako trener, był witany z sympatią. Nie tak dawno obrażali go kibice Górnika w Zabrzu.
– Gdzieś jesteś lubiany mniej, gdzieś bardziej. A ja nie jestem człowiekiem, żeby robić coś pod publiczkę, tylko jestem sobą. Pewne rzeczy robię, wymagam i komuś się to bardziej podoba, a komuś mniej – tłumaczy Ojrzyński.
Zwolnienie z Kielc
Trenerem Korony był w latach 2011-13. Zajął z drużyną najwyższe w historii jej występów miejsce w ekstraklasie – piąte. Został jednak zwolniony, bo... w pierwszych trzech kolejkach sezonu 2013/14 zdobył punkt.
– W tym wszystkim było drugie dno, ale to już historia. Wtedy były fajne czasy, próbowaliśmy zbudować nową drużynę, ale jak po trzech kolejkach zmienia się trenera, to co by się nie działo, to jest zaskakująca decyzja. A tym bardziej po dwóch sezonach, w których to wyglądało nieźle, jak na tamte warunki. Jak ja byłem, to piłkarzy doświadczonych było może ze dwunastu, a reszta to juniorzy, albo z niższych lig wyciągnięci. Było o wiele biedniej – wspomina trener Arki.
Na wieść o zwolnieniu Ojrzyńskiego wśród piłkarzy i kibiców Korony wybuchł bunt. Oficjalnie przeciwstawiali się takiemu rozwiązaniu szefostwa klubu.
– Bunt to by był, jakbym tego nie zahamował. To by była rozpierducha! Było nieciekawie i na treningach, i w pokoju prezesa, gdzie pojawiali się sami zawodnicy. Musiałem to stonować i powiedzieć, że to nic nie zmieni – odchodzę i tak. Mam swoją ambicję, honor i jak ktoś tak postąpił wobec mnie, to ma do tego oczywiście prawo, ale nie było to zbyt przyjemne. Nie było sensu tego ciągnąć, bo mleko się wtedy rozlało – opisuje tamte wydarzenia szkoleniowiec.
Banda świrów
Za rządów Ojrzyńskiego w Koronie powstała tak zwana banda świrów. Tak nazywano nakręconych na każdy kolejny mecz kieleckich piłkarzy.
– Ciężko będzie to powtórzyć, to było ewenementem. Czasami piłkarze sami się nakręcali, a czasami musiałem wziąć ich w obroty (śmiech). Byli tacy, którzy budowali euforię w szatni, ale były też dwie strony tego medalu, bo często się łapało szybko czerwoną kartkę – mówi Ojrzyński.
– Wiem, że Telewizja Polska robi film na ten temat. Byli w Gdyni i ze mną rozmawiali, mają podobno ponad 20 godzin materiału. Jestem ciekaw efektów, bo pewnie jak się to obejrzy, to dokładnie przypomną się tamte czasy – uśmiecha się.
Co z tego pozostało?
– W zespole zostali Jacek Kiełb, Marcin Cebula, który wtedy miał 17 lat i na niego postawiłem, był jeszcze młodszy Karol Angielski, który też u mnie dostał szansę. Ściągałem Radka Dejmka – dzisiaj kapitana Korony. Ludzie pracujący w klubie to nawet niektórzy, których doskonale pamiętam – wylicza Ojrzyński.
Nie sposób też nie zauważyć, że od momentu, gdy Ojrzyński przejął Koronę, ta zyskała zęba i – zwłaszcza przed własną publicznością – to drużyna z charakterem.
– Zadzior mają. To widać od tamtych czasów. Korona to drużyna z charakterem, która nie boi się nikogo. Ale to trzeba wypytać piłkarzy, czy karmią się tym, co było kiedyś, czy samoistnie teraz tacy ludzie tam trafiają – zastanawia się 45-latek.
Korona nie przegrała 12 kolejnych meczów, osiem z nich wygrała – to seria imponująca. Ostatniej porażki gracze Gino Lettierego doznali 15 września, co znaczy, że przez blisko trzy miesiące nie schodzili z boiska pokonani.
– Korona znakomicie się prezentuje w tym sezonie. My musimy zaprezentować się lepiej niż w Płocku, co w teorii nie powinno być takie trudne, bo tam mecz nam kompletnie nie wyszedł – podsumowuje trener Arki.
Dawid Kowalski
Copyright Arka Gdynia |