Aktualności
11.08.2017
Co za mecz w Gdyni.
Ogromne emocje w ostatnim meczu 1/16 finału Pucharu Polski. Arka Gdynia dokonała dużej sztuki i w drugiej połowie podniosła się z wyniku 0:2, by w dogrywce przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. W kolejnej rundzie podopieczni Leszka Ojrzyńskiego zmierzą się z Podbeskidziem Bielsko-Biała.
Patrząc na wyjściową jedenastkę gospodarzy, można było się zdziwić. Arka - ubiegłoroczny tryumfator Pucharu Polski w pierwszym swoim meczu kolejnej edycji od pierwszej minuty puściła do boju trzech debiutantów oraz kilku kolejnych niewidywanych często na boiskach zawodników. A przecież nie stawała do boju ani z trzecio- ani nawet drugoligowcem, ale podejmowała na własnym stadionie Śląsk Wrocław. Zespół, z którym co prawda w obecnych rozgrywkach już zwyciężyła, ale wówczas podopieczni Jana Urbana dopiero zgrywali się ze sobą. Czas jednak działa na ich korzyść. W miarę kolejnych treningów piłkarze poznają się, ucząc się siebie nawzajem dzięki czemu z meczu na mecz ich gra powinna wyglądać coraz lepiej. „Powinna”, ale na razie nie przynosi pożądanych wyników. O podium w Lotto Ekstraklasie może być w tym sezonie bardzo ciężko. Dlatego też wrocławianie poważnie podchodzili do pucharowych rozgrywek. Zdawali sobie sprawę, że właśnie tędy wiedzie najkrótsza droga po bilet ku eliminacjom Ligi Europy.
Ich szkoleniowiec zdecydował się oczywiście na kilka roszad, ale do boju puścił stosukowo mocny skład. Od pierwszej minuty na murawie można było oglądać między innymi Piotra Celebana. Dragoljuba Srnicia, Jakuba Koseckiego czy Arkadiusza Piecha. Po drugiej stronie barykady sporo niespodzianek. Po raz pierwszy w barwach gdynian Krzysztof Pilarz, Frederik Helstrup oraz podpisany przez kilkoma dniami Mateusz Szwoch. Oprócz nich piłkarze, którzy większość spotkań oglądali z ławki rezerowych: Filip Jazvić czy Sergei Krivec. Wszyscy razem stanowili więc dość eksperymentalną mieszanką. Ale czy wystarczającą, aby pokonać Śląsk?
Początek spotkania należał do dosyć wyrównanych, choć lepsze sytuacje kreowali sobie goście. Już w 5. minucie przed fantastyczną szansą po podaniu Arkadiusza Piecha stanął Łukasz Madej, lecz tym razem na drodze stanął mu debiutujący w oficjalnym meczu Śląska Jakub Słowik. I to by było na tyle jeśli chodzi o groźne strzały przez pierwsze pół godziny spotkania. Futbolówka co prawda wskakiwała to w jedno, to w drugie pole karne, lecz koniec końców żaden z golkiperów nie musiał się zbytnio obawiać. Na drodze ku bardziej optymalnym akcjom stali defensorzy lub – w większej liczbie przypadków – nieporozumienia pomiędzy zawodnikami obu zespołów.
I już wydawało się, że na przerwę piłkarze zejdą przy remisie 0-0, gdy piłkę do siatki wpakował Mariusz Pawelec. Obrońca wykorzystał świetne dośrodkowanie z rzutu rożnego i wślizgiem skierował futbolówkę w światło bramki. Kompletnie zmylił tym przeciwników, a w rezultacie to podopieczni Jana Urbana mogli cieszyć się z prowadzenia. Jeszcze szczęśliwsi byli chwilę później, kiedy na 2-0 podwyższył Arkadiusz Piech. Jak dzieciaka ograł doświadczonego przecież Krzysztofa Pilarza, wykorzystał jego głupi błąd by z piłką wbiec za linię bramkową.
W przerwie w szatni gdynian musiało być gorąco, bowiem podopieczni Leszka Ojrzyńskiego bardzo mocno weszli w drugą połowę. Wiedzieli, że nie mają już nic do stracenia, toteż zdecydowanie ruszyli do ofensywy. Bardzo szybko przyniosło to efekty. Wrocławianie nieco zagubieni sprawiali wrażenie, jakby nie do końca kontrolowali nad boiskowymi wydarzeniami. I tak jak przy strzale Mateusza Szwocha dopisało im szczęście, tak później zostali już okrutnie wypunktowani. Najpierw najwyżej do dośrodkowania z rzutu rożnego wyskoczył Damian Zbozień, a zaledwie chwilę później po szybkiej i miłej dla oka akcji bramkę na 2-2 zdobył Rafał Siemaszko. Napastnik otrzymał podanie od nieoglądanego często na boisku Filipa Jazvicia, wykorzystał dziurę w polu karnym wrocławian i mocno uderzył w stronę bramki. To wystarczyło.
Ponownie wynik 2-0 okazał się tym niebezpiecznym. Jan Urban chcąc uniknąć dogrywki lub co gorsza odpadnięcia z rozgrywek puścił do boju ubiegłorocznego króla strzelców Marcina Robaka oraz kolejnego debiutanta – powracającego do Polski Bobana Jovicia. Czy przyniosło to efekt? Jedynie na korzyść gdynian, którzy nie tracili wigoru. Końcówka regulaminowego czasu gry należała do nich. Potrafili stworzyć sobie kilka naprawdę dobrych okazji – czy to ze stałych fragmentów gry czy z akcji, lecz żadnej nie zdołali wykorzystać. Yannick Kakoko, Michał Nalepa czy Krzyszof Sobieraj ostrzeliwali bramkę Jakuba Słowika, żaden nie wpisał się jednak na listę strzelców i w Gdyni, by wyłonić drużynę do awansu potrzebna była dogrywka.
Po słabo rozegranej drugiej połowie, dotrwanie do dodatkowego czasu gry mogło być w pewnym stopniu sukcesem defensywy wrocławian. W 102. minucie szczęście gości się jednak skończyło. Tak jak w poprzednich sytuacjach gdynianie mieli spory kłopot z celnością strzałów, tak w pierwszej części dogrywki Yannick Kakoko bez najmniejszego problemu wpakował piłkę do siatki. Mocnym uderzeniem zakończył indywidualną akcję. Sam przejął piłkę na 25. metrze i sam wdarł się z nią w pole karne. Radość ogromna. Biorąc pod uwagę, że to trzecie spotkanie Arki rozgrywane w ciągu tygodnia, gospodarze pokazali świetne przygotowanie motoryczne. Mimo upływających minut nie tracili sił i to oni nadal prowadzili grę.
Wyglądali zdecydowanie lepiej od swoich przeciwników, co po dogrywkowej przerwie udowodnili kolejnym trafieniem. Atak dwóch rezerwowych: Michała Nalepy oraz Rafała Siemaszki przyniósł gdynianom czwarte w tym meczu trafienie. Pierwszy z nich pomknął z szybkim rajdem prawym skrzydłem, po czym podał do wychodzącego na pozycję napastnika. I tak, choć po pierwszej połowie regulaminowego czasu wydawało się to nieprawdopodobne, gdynianie postawili pierwszy krok ku obronie tytułu. Nie będzie to łatwe zadanie, lecz z pewnością podopieczni Leszka Ojrzyńskiego mają wszelkie argumenty by mu podołać.
Atrakcyjność meczu: 9/10
Piłkarz meczu: Rafał Siemaszko
Copyright Arka Gdynia |