Aktualności
25.04.2017
Ciąg dalszy rewolucji taktycznej Arki.
Ojrzyński zmiany wprowadzał z głową – najpierw pojedyncze podczas derbów Trójmiasta, potem skomplikowane na pierwszy rzut oka w meczu z Wisłą Płock. Dość powiedzieć, że oprócz korekty samego ustawienia (z 4-2-3-1 Arka przeszła na 4-3-3) na boisku w miniony weekend często dochodziło do przetasowań personalnych. Zidentyfikowanie, kto na jakiej pierwotnie gra pozycji, graniczyło z cudem. Ale o to przecież chodziło – wyprowadzić przeciwnika w pole i samemu tego wolnego pola na murawie zyskać jak najwięcej.
W Arce oglądamy już nie tylko zejścia dwóch skrzydłowych na jedną stronę w celu szybkiej wymiany piłki i utworzenia liczebnej przewagi, ale i szereg innych zmian.
Zacznijmy od początku.
Przed pierwszym gwizdkiem ostatniego meczu z Wisłą Płock Warcholak i Zbozień rozpoczęli nie na wysokości stoperów, a przy linii środkowej boiska. Tak wysoko ich grających Arka jeszcze nie widziała. Nie był to manewr tylko na pierwsze minuty, a plan na większość spotkania. Warcholak ze Zbozieniem odważnie i głęboko biegali pod polem karnym rywala, bo korytarze otwierali im schodzący wówczas w środkową strefę skrajni „napastnicy” – Mateusz Szwoch i Miroslav Bożok. Zagęszczali tę strefę, zostawiając obrońcom pole do popisu w rajdach i później dośrodkowaniach.
Jak same pozycje wskazują, Warcholak i Zbozień to obrońcy, a częste zapędzanie się pod linię końcową skutkowało ich brakiem w destrukcji. Ojrzyński jednak zadbał też o asekurację. Bardzo często bywało bowiem tak, że jeden i drugi znajdowali się daleko z przodu i nagły ich powrót do obrony był fizycznie niemożliwy.
– Bardzo mi odpowiada to ustawienie. Kiedy stoimy z Damianem wysoko, wspomagać nas mają skrajni środkowi pomocnicy – tłumaczy Warcholak. Ich rolę odgrywali w ostatnim meczu Dominik Hofabauer i Yannick Sambea. – Dzięki temu mogę więcej zrobić do przodu, a to uwielbiam. W razie niepowodzenia mam zabezpieczenie z tyłu – ja w postaci Yannicka, a z drugiej strony Damiana asekurował Dominik. Myślę, że zdało to egzamin – dodaje lewy obrońca Arki.
Dalekie rzucanie znowu w cenie
Za początków pracy Grzegorza Nicińskiego w ekstraklasie można było dostrzec ogromną broń Arki, a mianowicie dalekie wrzuty z autu jej skrajnych obrońców. Z czasem jednak tego było coraz mniej, bo i lewy i prawy defensor tak często nie zapędzali się pod pole karne rywala, a i wytyczne się zmieniły. Obecnie jednak nowy sztab szkoleniowy z powrotem korzysta z tego niekwestionowanego atutu Arki.
– Ćwiczymy to na treningu, bo trener podkreśla, że to nasz ogromny walor. Możemy tym narobić przeciwnikowi szkód, jak ostatnio Wiśle – komentuje Warcholak.
Po jego dalekiej wrzutce z wysokości pola karnego piłka spadła wprost na głowę Rafała Siemaszki, który trafił do siatki. Tym samym 27-latek zaliczył asystę... rękami.
– To było mierzone w środek pola karnego, ale oczywiście ciężko bardzo dokładnie wycelować, jak się rzuca na 20-25 metrów, że chce się podać do konkretnego zawodnika. Rafała nie widziałem w polu karnym w ogóle. Ale to taki typ zawodnika, że piłka zawsze spadnie gdzieś w jego okolicy i często kończy się to golem – dodaje Warcholak.
Tym samym elementem piłkarskiego rzemiosła Arka „straszyła” również w derbach z Lechią. Wówczas poza zamieszaniem w polu karnym wymiernych efektów nie było. Można się zatem spodziewać, iż Ojrzyński nie zrezygnuje z broni siejącej grozę. W odwodzie ma też pewnie przygotowane kolejne reformy taktyczne Arki.
Dawid Kowalski
Copyright Arka Gdynia |