Aktualności
07.09.2016
Mentalnie to inna drużyna.
Dobry początek sezonu w wykonaniu Arki i absolutna zmiana mentalności to wynik dojrzałości i konsekwencji w działaniu drużyny. Ta przemiana widoczna jest gołym okiem.
Od momentu wprowadzenia w Arce tak zwanego planu trzyletniego, wszystko zaczęło się zmieniać. Krok po kroku, choć początki były bardzo trudne. Arka odbijała się w I lidze od miejsc fatalnych, przez przyzwoite i znowu po fatalne. Przed sezonem 2013/14 zaczęła głośno mówić o awansie, ba, w zimie zaryzykowała finansowo (sześć transferów do podstawowego składu). I dopiero kiedy znów się nie udało (czwarte miejsce), nastąpił przełom.
W klubie bardzo mocno zaciśnięto pasa - ucierpiały pensje piłkarzy i marketing, ograniczono wyjazdy na obozy zagraniczne podczas przygotowań. Dyrektorem sportowym został Edward Klejndinst. W trzy lata zespół miał się przebić do ekstraklasy, dlatego mimo fatalnego wyniku w pierwszym sezonie (10. miejsce) nie doszło do kadrowej rewolucji. Zatrzymano wielu piłkarzy, którzy potem wywalczyli awans. Wywalczyli także dlatego, że byli doskonale zgrani. To gołym okiem widać też w ekstraklasie.
Zapewne w dziewięciu na dziesięć polskich klubach, w momencie, kiedy wymaga się awansu, a drużyna zajmuje miejsce w drugiej połówce tabeli, następuje rewolucja. Na stanowisku pierwszego trenera, reszty sztabu, a przede wszystkim piłkarzy. W Arce zachowano spokój. Zadziwiający spokój, którego plony zbierane są dzisiaj - po 1,5 roku od wspomnianej klęski w I lidze.
W Gdyni dalej pracuje Grzegorz Niciński, Grzegorz Witt, czy Jarosław Krupski. Kibicom Arki tych panów przedstawiać nie trzeba.
- Widać, że Arka nie jest dla nich po prostu miejscem pracy, a czymś znacznie więcej. To się udziela nam wszystkim, przez co jeszcze bardziej na serio podchodzimy tutaj do grania - mówi pomocnik Arki Adam Marciniak.
Każdy rozpływał się nad grą Arki w minionym sezonie. 17 punktów nad trzecim w tabeli zespołem pozwalał myśleć: "Tak, wreszcie mamy w Gdyni drużynę!". Piłkarze zaś byli zadziwiająco pewni siebie.
- To nie była prawdziwa Arka. Zobaczycie ją w ekstraklasie - mówił Miroslav Bożok. I miał rację.
Bez kompleksów i zbędnego respektu, ale za to z walką o każdą piłkę i gryzieniem rywali w każdej sekundzie spotkania - to pokrótce Arka z początku tego sezonu. Niciński wpoił piłkarzom, że nie ma meczów, które można potraktować na pół gwizdka, a do wszystkich przeciwników należy podchodzić tak samo. Wydawać zatem by się mogło, że przerwa reprezentacyjna będzie idealnym momentem na wytchnienie od pogoni za wynikami.
Dwa sparingi, jakie czekały na żółto-niebieskich - najpierw Orkan Rumia, potem Kaszubia Kościerzyna - miały być idealnym momentem do sprawdzenia różnych wariantów taktycznych, gdzie wynik zejdzie na dalszy plan. Nic z tych rzeczy. Mentalność, którą zaszczepieni są arkowcy nie pozwala odstawiać nogi w żadnym meczu i przy żadnym jakimkolwiek korzystnym wyniku. Oczywiście, bierzemy poprawkę, że to IV-ligowcy, ale wyniki kolejno 5:0 i 7:0 muszą robić wrażenie i budzić podziw wobec postawy gdynian, której - dodajmy - nie byliśmy świadkami przez wiele lat.
Sparing, czy ligowy - nieważne. W żółto-niebieskich widać zupełnie inną mentalność, porównując ją chociażby z ekipą sprzed 2-3 lat. Ba, Arka dojrzała nawet na przestrzeni ostatnich miesięcy. Oby tylko euforia nie zgasła, piłkarze Nicińskiego nie przeżyli słynnego już syndromu beniaminka, a ich gra nie była czymś tylko na chwilę.
Dawid Kowalski
Copyright Arka Gdynia |