W piłce przyjęło się, że drugą najważniejszą osobą w szatni po trenerze jest kapitan. Teoretycznie więc Adam Marciniak powinien mieć z tego powodu szczególne przywileje. Ale 29-letni obrońca nie zamierza wykorzystać pełnionej funkcji do budowania respektu wśród kolegów. Uważa, że nie na tym polega ważna funkcja w drużynie. Bo ten, kto nosi opaskę, nie musi od razu uzurpować sobie dodatkowych praw. Takie szczere podejście do tematu z pewnością było jednym z powodów przejęcia kapitańskiej opaski. Koledzy uznali, że prestiżowa rola nie zmieni Marciniaka.

 

– Zawsze zanim wyjdziemy na boisko, podchodzę do każdego, przybijam z nim piątkę i życzę dobrego meczu. Staram się nakręcić pozytywną atmosferę. A przed samym meczem to trener wygłasza ostatnią mowę. Nie zmieniłem swojego zachowania po zostaniu kapitanem. To nie w moim stylu. Nawet nie staram się wejść w buty poprzedniego kapitana Krzysia Sobieraja, który był przywódcą drużyny. Miał charakter. Naśladowanie go byłoby sztuczne i nienaturalne. Gdybym zgrywał kogoś innego, to chłopcy od razu by to wyczuli i skutek byłby odwrotny do zamierzonego – tłumaczy obrońca gdynian.

 

Nawet za muzykę w szatni odpowiada kto inny. – Michał Nalepa. On jest naszym kierownikiem muzycznym. Lecą różne hity. Mamy przekrój wszystkiego, nie zamykamy się na jakiś konkretny gatunek muzyki – wyjaśnia Marciniak.

 

Stówka dla prezesa

Skoro jesteśmy przy rozrywce. Marciniak brał ostatnio udział w programie „Turbokozak” Canal+, w którym uczestnicy zmagają się z różnymi wyzwaniami piłkarskimi. Jedna z konkurencji polega na trafieniu piłką w poprzeczkę. Prezes klubu z Gdyni Wojciech Pertkiewicz przyglądał się popisom kapitana żółto-niebieskich i sam postanowił się z nim zmierzyć. Zaproponował mały zakład: sto złotych dla tego, który częściej trafi w poprzeczkę. Pertkiewicz wygrał 1:0, a Marciniak jest dłużny swojemu szefowi stówkę.

 

– Jeszcze nie spłaciłem długu... Szczerze? Zapomniałem o tym – mówi piłkarz.

 

– Wiecie jak to jest, z prezesem się nie wygrywa. Prezes zawsze musi być nad tobą. Trzeba znać swoją hierarchię w klubie. Potem, gdy będziemy rozmawiać o przedłużeniu kontraktu, to lepiej, żeby miał ze mną dobre skojarzenia – śmieje się kapitan Arki.

 

Przyznaje też, że nie dał prezesowi żadnych forów.

 

– Powiem uczciwie: prezes ze mną wygrał. Presja rywalizacji z nim przygniotła mnie. Nie trafiłem ani razu, on raz. Muszę mu oddać to, co należy się zwycięzcy – zaznacza.

 

Normalny facet

Zapytaliśmy piłkarza, jak ocenia początek rozgrywek w wykonaniu Arki.

 

– Nie ma co ukrywać, że każdy z nas spodziewał się lepszego startu. Z drugiej strony w żadnym z dwóch wyjazdów nie straciliśmy gola. Przegraliśmy za to z wicemistrzem Polski. Wiem, że brzmi to jak szukanie usprawiedliwienia. Prawda jest taka, że musimy prezentować się lepiej i zacząć wygrywać. Myślę, że krytyka jest uzasadniona. Mamy tylko dwa punkty, zero bramek zdobytych. Nie zakłamujemy rzeczywistości, pracujemy dalej i postaramy się poprawić – przyznaje.

 

W zespole Zbigniewa Smółki Marciniak musi podłączać się do akcji ofensywnych. To dla niego nie nowość. – W Cracovii trenera Wojciecha Stawowego boczni obrońcy też mieli grać ofensywnie. Mnie taki styl odpowiada i zawsze będę go preferował. Mam nadzieję, że to wszystko przełoży się na bramki i punkty. W założeniu filozofia trenera Smółki jest dobra, bo sprzyja poprawianiu statystyk. To teoria, bo w praktyce to my gramy i nie zawsze wychodzi jak powinno, dlatego trzeba się poprawić – uważa defensor Arki.

 

Piotr Wiśniewski