Aktualności
09.07.2017
Wyboista droga Pavelsa Steinborsa. Od zera do bohatera.
Dokładnie 4 kwietnia łotewski bramkarz zrobił rzecz, która obiegła cały kraj. Niestety, nie było czym się chwalić, bo i wyczyn niechlubny. Gdyby istniał futbolowy kodeks karny, czyn, którego dopuścił się Steinbors ujęty by był jako odpowiednik art. 148 – zabójstwo. Na domiar złego, przez taką niefrasobliwość Arka o mało nie wyleciała z Pucharu Polski. Wówczas nie byłoby finału z Lechem Poznań, wspaniałej historii 2 maja i pokonania dwa miesiące później Legii Warszawa w walce o Superpuchar. Chichot losu, prawda?
Arka jednak, heroicznie, ale skutecznie, wybroniła wówczas zaliczkę z pierwszego meczu w Suwałkach i Wigry jej nie dogoniły. Ale jasne było, że będący nawet w kiepskiej formie Konrad Jałocha, musi wrócić między słupki, a Steinbors pożegnać się z klubem w czerwcu.
– Nie chcę teraz nikomu ucierać nosa, ani mówić: „I co teraz?!”. Jestem tylko człowiekiem i mogłem popełnić ten błąd. Dla mnie najważniejsze było wtedy zapomnieć o tym i ciągle walczyć. Powiedziałem sobie, że tylko porażki będą w stanie mnie ukształtować. Nie odpuściłem, mimo że po tamtym meczu znowu wylądowałem z powrotem na ławce. Widać zasłużenie – mówi Steinbors.
Trzeba mieć jednak charakter ze stali, by w takiej chwili powstać i zostać jeszcze bohaterem drużyny. Najpierw Łotysz w znacznej mierze przyczynił się przecież do wygranej z Lechem, później w jeszcze wydatniejszym stopniu maczał rękawice w ograniu mistrza Polski. Okazał się koszmarem dla wykonujących rzuty karne legionistów.
– To bardzo dobrze wykonana pracy naszego trenera bramkarzy Jarosława Krupskiego. Wszystko było wiadomo, bo wiedziałem, gdzie dany zawodnik będzie strzelał, ja tylko wykonałem wszystkie założenia – mówił skromnie golkiper. – Sporo pracy było szczególnie przed przerwą. Wtedy faktycznie można było mówić i o szczęściu i dobrym ustawieniu. Po przerwie miałem więcej spokoju – komentuje.
Z jego dobrej dyspozycji – pół żartem pół serio – nie może być zadowolony tylko bezpośredni rywal do gry w bramce, Krzysztof Pilarz. Z uznaniem pewnie patrzył na wyczyny Steinborsa przy Łazienkowskiej, ale i zachodził w głowę, jak dostać się między słupki gdyńskiej bramki przy takiej dyspozycji kolegi z drużyny.
– Mam bardzo duży szacunek do Krzyśka Pilarza. Kiedy broniłem w Górniku, zapytano mnie: „Kto Cię inspiruje z bramkarzy w polskiej lidze?”. Od razu odpowiedziałem, że Krzysiek i bardzo się cieszę, że mogę z nim teraz pracować – zapewnia o świetnym kontakcie z nowym partnerem w Arce Steinbors.
Dawid Kowalski
Copyright Arka Gdynia |