Aktualności
09.07.2017
Legia znów przegrywa Superpuchar, trofeum jedzie do Gdyni!
Umówmy się, że Superpuchar Polski to nie są rozgrywki, które każdy kibic ma zaznaczone czerwonym kolorem w kalendarzu – rezerwowe składy, wolne tempo, masa niedokładności, no, najlepszej marki akurat ten puchar nie ma. Dziś też podchodziliśmy do tego spotkania ze sporą dawką nieufności, ale co się okazało: dziś nie było wcale tak źle. Choć jak zwykle nie dla Legii!
Warszawiacy i Superpuchar do siebie po prostu nie pasują, a dziś dostaliśmy tego kolejny dowód. Legia przegrała kolejny taki mecz, tym razem jej pogromcą okazała się być Arka. Konkretnie, po rzutach karnych. Arkowcy wszystkie swoje jedenastki strzelili, Legia spudłowała dwukrotnie, za sprawą Moulin i Kopczyńskiego. Superpuchar jedzie do Gdyni!
A sam mecz? Tak jak pisaliśmy, oglądało się go całkiem przyjemnie.
Po pierwsze dlatego, że dała radę Arka. Postronni widzowie martwili się o ich postawę – ekipa Ojrzyńskiego na logikę miałaby murować, wybijać po autach i generalnie obrzydzić nam ten mecz. Jednak nie, choć oczywiście taktyka była defensywna – musiała być – to gdynianie potrafili się faworyzowanym gospodarzom odgryźć. Czasem próby wyglądały nieśmiało, jak gdy kolejne wrzutki o parę centymetrów mijały piłkarzy w szesnastce, ale czasem goście zaskakiwali, gdy potrafili Legię rozklepać (!) i zakończyć całą akcję celnym uderzeniem Zbozienia. 90 minut przyzwoitej gry przyniosło arkowcom ostatecznie jedną bramkę, ale strzeloną, paradoksalnie, przez rywala. Lewą stroną poszedł Piesio, chciał wstrzelić piłkę w pole karne, lecz kuriozalnie interweniował Pazdan. Trochę zatańczył breakdance, trochę odganiał osy i ostatecznie wpakował futbolówkę do siatki obok zszokowanego Malarza.
Po drugie mecz był niezły, bo zobaczyliśmy ładną bramkę, nie tylko taką zdobytą w wyżej wymieniony sposób. Moulin wparował w szesnastkę Arki, zaczarował obrońcę, a potem po prostu uderzył. I to jak! Strzał poszedł w okolice wideł, Steinbors nie miał kompletnie nic do powiedzenia.
I Legia może żałować, że Łotysza udało się jej zaskoczyć tylko raz. Jasne, Arka grała przyzwoicie, lecz ta drużyna nie ma na dziś tyle jakości, by swoją bramkę przed takim rywalem kompletnie zamurować. Musi liczyć na trochę szczęścia i ono dzisiaj było z nimi. Dwukrotnie wybijali piłkę z bramki, przy innej okazji ratował ich albo słupek, albo dobra postawa Steinborsa, choćby przy próbie Niezgody.
Reasumując: totalny huragan spowodowałby, że piłka w końcu wpadłaby do żółto-niebieskiej bramki. Legia do zaproponowania miała jedynie chwilową wichurę, toteż doszło do rzutów karnych. Przegranych przez Wojskowych – ale czy w tych rozgrywkach kogolwiek to dziwi?
Copyright Arka Gdynia |