Aktualności
17.08.2016
Rafał Siemaszko: Jak będą gole, mogę być jokerem.
Jacek Główczyński: Jest pan jak na razie jedynym piłkarzem, który z gry pokonał w tym sezonie Mariusza Pawełka, a już próbowali to uczynić, wliczając to Puchar Polski, gracze aż 6 drużyn. Jaka była pańska recepta na bramkarza Śląska?
Rafał Siemaszko: Pawełek to normalny człowiek. Bramkarz jak każdy. Było wiadomo, że kiedyś skapituluje. Fajnie, że udało się przełamać jego serię właśnie nam w Gdyni.
Posłał pan piłkę w przysłowiowy "kanał", co jest dodatkowym upokorzeniem dla rywala. Taki był pana zamiar?
Rzeczywiście dostał piłkę między nogi, ale nie celowałem tam specjalnie. Chciałem tylko trafić w światło bramki, aby dać się pomylić bramkarzowi.
Ustalił pan wyniki meczów z: Ruchem Chorzów na 3:0 i ze Śląskiem Wrocław na 2:0. Czy posyłając pana na boisko, trener Grzegorz Niciński mówi: "idź, dobij ich"?
Nie. Dostaję zadania, by utrzymać się przy piłce i starać się trochę poszarpać z przodu, by dać odetchnąć naszym obrońcom. Wiadomo, że przy 1:0 trzeba walczyć się o kolejne bramki. Nie można stać z tyłu i się bronić, bo wtedy najczęściej się traci gola. My atakowaliśmy dalej, nie cofnęliśmy się i to dało efekt.
6 lat temu, gdy po raz pierwszy dostał pan szansę w ekstraklasie, w 12 meczach nie zdobył pan żadnego gola. Wielu latem dziwiło się, że Arka znów na pana stawia w najwyższej klasie rozgrywkowej. Tymczasem chyba tymi golami potwierdza pan, że jednak jest pan ekstraklasowym napastnikiem?
Nie mnie to oceniać. Na pewno nie trzeba się bać, czy poradzę sobie z o wiele od siebie wyższymi obrońcami rywali, bo ja cały czas wierzyłem, że dam radę. Tych parę meczów było potrzebnych na ogranie, aby zobaczyć jak w tej ekstraklasie funkcjonuję po takiej przerwie. Wszystko idzie w dobrym kierunku. Fajnie, że dołożyłem kolejną bramkę, a zarazem swoją cegiełkę do sukcesu drużyny. I właśnie na tym polega moje zadanie. Wejść na boisko, wspomóc drużynę, a najlepiej jeszcze strzelić gola.
Godzi się pan z rolą jokera?
Zawsze najfajniej jest, gdy gra się od początku. Po to się trenuje, aby wybiegać w pierwszej "11". Ale jak to dalej ma tak wyglądać, że będę strzelać bramki, to pół godziny gry może mi też wystarczyć.
Podstawowi piłkarze dostają wolne w Pucharze Polski. Pan w minionym tygodniu we wtorek musiał zagrać w Zambrowie, a w sobotę przeciwko Śląskowi. Nie brakuje sił?
Nie. W Pucharze Polski grałem niecałe 70 minut. Tak trener rotował składem, żeby w miarę wszyscy piłkarze byli na równym poziomie zmęczenia. Całe szczęście, że z Olimpią wygraliśmy w regulaminowym czasie gry, gdyż Śląsk musiał się w Nowym Sączu męczyć w dogrywce.
Spojrzeliście w drabinkę Pucharu Polski? Wydaje się, że nawet droga do półfinału stoi przed Arką otworem.
Dokładnie tak. W 1/8 finału zagramy z II-ligowym KSZO Ostrowiec, a ćwierćfinał może być ze Śląskiem. Co prawda w tej fazie będzie już dwumecz, ale mamy za sobą już dobre przetarcie z tą drużyną. Na pewno ostatnie zwycięstwo zostanie nie tylko w naszej, ale i ich psychice, co może nam pomóc w ewentualnej następnej konfrontacji z tym rywalem.
Nim zagra pan we Wrocławiu na jednym z czterech stadionów zbudowanych na Euro 2012, w najbliższą sobotę zmierzy się pan wraz z Arką na wyjeździe z Legią. Na tak dużym obiekcie chyba pan jeszcze nie grał?
Chyba tak. Na pewno pojedziemy tam z nadziejami, aby jakieś punkty ugrać i strzelić bramkę na wyjeździe.
Jaka jest pańska diagnoza odnośnie tego, że Arka na razie ma w ekstraklasie dwie twarze: kolekcjonuje wygrane u siebie, a wyłącznie przegrywa na wyjazdach?
Każdy woli grać u siebie, gdyż wówczas ten polot jest dużo większy, a kibice pomagają. Na wyjazdach gra się zupełnie inaczej. Ale przeciwko Legii musimy poszukać bramki, a przede wszystkim pomysłu na większą skuteczność także na wyjazdach.
Czyli to kwestia taktyki, czy jednak psychiki?
Nie mam pojęcia. Nie mnie to oceniać. Zobaczymy, jak to wyjdzie w sobotę.
autor: Jacek Główczyński
Copyright Arka Gdynia |