TA STRONA UŻYWA COOKIE.
Dowiedz się więcej o celu ich używania. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na korzystanie z cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
statystyki
chignahuapan

Aktualności > Wywiady

30.06.2010

Tomasz Sokołowski: Miałem szczęście do klubów!

Po czterech latach gry Tomasz Sokołowski opuszcza Arkę. W rozmowie z nami zgodził się opowiedzieć o swojej karierze, o grze w naszym klubie, mistrzostwach świata i planach na przyszłość.

- Cztery lata w Arce…

- …minęły jak pstryknięcie palcami!

- Ale Ty akurat lubiłeś w klubach zapuszczać korzenie. Masz 33 lata, a Arka była dopiero czwartym klubem. Wcześniej grałeś tylko dla Igloopolu Dębica, Amiki Wronki i Legii Warszawa.

- I bardzo się cieszę, że nigdy nie musiałem się tułać po różnych klubach. Poza tym, to chyba dobrze świadczy o zawodniku, że jest tak długo dla klubu potrzebny. Tak się w moim przypadku złożyło, że w każdym z klubów gdzie grałem, podpisywałem nie jedną umowę, tylko kilka i mogłem w nich pograć kilka sezonów. Muszę też powiedzieć, że miałem to szczęście grać w klubach naprawdę dobrze poukładanych. Zaczynałem od Igloopolu, gdzie stawiałem pierwsze kroki jako piłkarz i poznawałem piłkarskie abecadło, więc zawdzięczam temu klubowi bardzo dużo. Potem pojawiła się propozycja z Amiki Wronki, która wyłapywała młodych utalentowanych chłopaków. W przenosinach do Wronek bardzo pomogli mi moi rodzice, którzy nie stawiali mi żadnych przeszkód, a przecież ja miałem przed sobą jeszcze rok w technikum i w perspektywie maturę. Musiałem zatem szybko wydorośleć, bo drugiej takiej szansy mogłem już nie dostać. Pojechałem zatem do Wronek, podpisałem kontrakt na rok. Wszyscy dookoła się śmiali, ale to był najlepiej poukładany klub, w jakim kiedykolwiek grałem! Tam troszczono się o zawodnika, mieliśmy wszystko na czas. I nie mówię tu wcale o pieniądzach, bo wtedy się o tym zupełnie nie myślało. Nie miałem jeszcze na utrzymaniu rodziny, myślałem tylko o graniu w piłkę i osiągnięciu stawianego przed sobą celu. To było najodpowiedniejsze miejsce dla młodego obiecującego chłopaka, który chciał się czegoś nauczyć, skoncentrować na piłce. W dużym mieście, chłopakowi który nagle zaczyna przyzwoicie zarabiać, wiadomo, że chodzą różne pomysły po głowie. Wronki natomiast to małe miasteczko ze świetną bazą treningową i ciężko tam było o jakieś „nocne wypady”. Oczywiście i takie się tam zdarzały, ale to były sporadyczne incydenty. Dlatego szkoda, że dziś tego klubu już nie ma, połączył się z Lechem i wiemy, jak dobrze dziś ten twór funkcjonuje.

- Dzięki grze w Amice stałeś się rozpoznawalną postacią w polskiej piłce.

- Spędziłem w Amice siedem lat, zawsze go będę dobrze wspominał i dużo zawdzięczał. Zdobyłem tam trzy Puchary Polski i grałem praktycznie wszystkie mecze. Jeśli tylko byłem zdrowy, zawsze byłem podstawowym zawodnikiem. Jedyne, co źle wspominam z tamtego okresu to paskudna kontuzja, którą tam złapałem. Miałem chyba szczyt swojej formy, dwadzieścia trzy lata i poważnie złamałem nogę w kostce, co wyeliminowało mnie z gry na osiem miesięcy. Przez tą kontuzję zresztą najprawdopodobniej ominął mnie mundial, bo dochodziły mnie głosy, że interesował się poważnie moją osobą ówczesny selekcjoner, Jerzy Engel. Gdy wróciłem na boisko ciężko było się odbudować, ale ciężka praca zaowocowała przenosinami do Legii.

- Transfer to Legii traktowałeś jako wyróżnienie?

- Tak, to był dla mnie spory sukces. Tam też spędziłem fajne trzy lata, choć szkoda, że zakończyło się to wszystko małym zgrzytem, bo zrezygnował ze mnie trener Wdowczyk, a mogło się to jeszcze potoczyć trochę inaczej. Niemniej Legia to bardzo profesjonalny klub, zawsze walczący o najwyższe cele i też będę go mile wspominał. To w końcu tam zdobyłem to, co w Polsce najważniejsze, czyli Mistrzostwo Polski.

- Wielu polskich piłkarzy może Ci zatem pozazdrościć, że najlepsze swoje futbolowe lata było Ci dane spędzić w najlepiej w tamtym okresie funkcjonujących polskich klubach.

- Rzeczywiście, tak było, ale do tego potrzebne było też dużo szczęścia. W danym momencie wielu jest piłkarzy prezentujących zbliżony poziom umiejętności i potrzeba trochę szczęścia, żeby ktoś zwrócił uwagę właśnie na ciebie.

- Czujesz się spełniony?

- Niestety nie. Od małego marzyłem o tym, żeby grać w reprezentacji, ale nie dostąpiłem tego zaszczytu. Byłem tego bliski w Amice, ale także w Legii, gdy trenerem był Jacek Zieliński. Za jego kadencji zostałem przestawiony z pomocy na prawą obroną i to był dla mnie taki drugi oddech. Razem z Tomkiem Kiełbowiczem, grającym po lewej stronie, stworzyliśmy jeden z pierwszych w lidze duetów ofensywnych obrońców. Ofensywna gra Legii zresztą bardzo mi odpowiadała i to pomogło mi osiągnąć myślę, że całkiem niezły poziom. Nie mnie to do końca oceniać, ale wydaje mi się, że wtedy mogłem dostać powołanie, bo graliśmy z kilkoma chłopakami na podobnym poziomie. Zabrakło mi jednak tego szczęścia, które sprzyjało mi w karierze klubowej, więc bilans się wyrównał. Po przyjściu trenera Wdowczyka zostałem już odstawiany od składu, oddaliła się więc także reprezentacja.

- A nie myślałeś o tym, żeby spróbować swoich sił w lidze zagranicznej? Wydaje się, że w Polsce większość piłkarzy za swój cel obiera właśnie wyjazd zagraniczny…

- Uważam, że to jest dobre myślenie. My w Polsce jednak odstajemy od świata, polska myśl szkoleniowa jest w tyle za tą zachodnią. Ostatnio rozmawiałem z Filipem Modelskim, chłopakiem z Arki, który opowiadał o swoim treningu w West Ham Utd. i tego nawet nie ma co porównywać. Myślę, że naprawdę ciężko będzie nam nawet zbliżyć się do takich standardów. Wystarczy zresztą obejrzeć kilka spotkań Mistrzostw Świata i się przekonać o tym, jak cały świat nam uciekł. Co do mojej osoby, to nigdy nie pojawiła się żadna konkretna, poważna propozycja, więc do wyjazdu nie doszło i zostałem w Polsce. Tak jak wspomniałem, może nie czuję się do końca spełniony, ale tutaj zdobyłem trzy Puchary Polski, dwa Superpuchary, jedno Mistrzostwo Polski, grałem w europejskich pucharach z fajnymi zespołami, rozegrałem ponad trzysta spotkań w lidze, więc coś w tej piłce osiągnąłem i nie mam za bardzo czego żałować.

- Za granicę nie wyjechałeś, a zamiast tego, z Legii trafiłeś do Arki. Jak odebrałeś tą zmianę?

- Gdy przychodziłem do Arki, zespół prowadził trener Stawowy i muszę przyznać, że zastałem klub poukładany, zorganizowany, stabilny finansowo. Cieszyłem się, że tu trafiłem, choć zupełnie nie spodziewałem się, że Arka może być wtedy tak fajnym klubem, a dodatkowy efekt dodawało samo miasto i piękne morze, więc było super pod względem sportowym i nie tylko. Tworzyliśmy z chłopakami tu fajny naprawdę fajny zespół, ale mimo to, nie spełniliśmy oczekiwań, bo nie wygraliśmy tej drugiej ligi. Do dziś nie wiem dlaczego tak się stało; na pewno po części była to wina nas, zawodników, bo my wychodziliśmy na boisko, po części trenerów, ale dodatkowo wpłynęło na to tak wiele czynników, że trudno jednoznacznie odpowiedzieć, czemu tak się stało. Ja do dziś nie znam odpowiedzi na to pytanie. Patrzę na Widzew i uważam, że to zespół teoretycznie słabszy od naszego, a wygrał tą ligę dwukrotnie! My mieliśmy w składzie piłkarzy, którzy coś już w tej piłce osiągnęli i graliśmy naprawdę fajną piłkę, i dlatego nie potrafię zrozumieć, jak to się stało, że my tej drugiej ligi nie wygraliśmy.

- Sama degradacja klubu chyba była dla Ciebie jak uderzenie obuchem…

- Oj tak, obawiałem się tego, co to z nami będzie. Ale uspokoił nas wtedy pan Krauze, człowiek wzbudzający we mnie tylko pozytywne emocje, który przyszedł do naszej szatni i krótko powiedział nam, jakie wiąże z nami plany. To nas wszystkich nie tylko uspokoiło, ale też przekonało, że warto tu zostać i zrealizować postawiony przed nami cel. Nie udało się go osiągnąć, ale tak w piłce czasami już jest. Siedzi mi to w sercu do dzisiaj i jest mi przykro z tego powodu, bo stawiam się w roli kibiców, którzy byli mocno rozżaleni. Bo to też nie jest tak, jak wszyscy myślą, że jak się zarabia pieniądze, to już nie ważne jak się wykonuje swoje obowiązki; ja przychodziłem do domu i wciąż myślałem, dlaczego nie wykonaliśmy dobrej roboty…

- Dziś odchodzisz z Arki. Jakie masz plany na najbliższą przyszłość?

- Nie jest tajemnicą, że szukam klubu. Nie czuję się wypalony, wręcz przeciwnie, mam dużą motywację by wciąż grać. Aktualnie czekam na jakieś informacje dotyczące mojej przyszłości, ale na tą chwilę jestem bezrobotnym piłkarzem. Cóż, gdy siadałem do rozmów z Arką na temat nowego kontraktu, liczyłem, że w Gdyni zostanę na dłużej, niestety nie doszło do porozumienia i uznałem, że nadszedł czas rozstania z Arką.

- Zastanawiasz się nad tym, jak długo jeszcze potrwa twoja przygoda z piłką?

- Przyznam szczerze, że chcę jeszcze długo grać. Ale gdy patrzę na mentalność działaczy w polskich klubach, to jestem przerażony. Ja chcę, żeby mnie oceniano na podstawie tego, co prezentuję na boisku, a nie przez pryzmat mojej metryki. Uważam, że doświadczeni piłkarze są bardzo pomocni drużynie, zawsze udzielą cennych wskazówek, potrafią być dobrym duchem zespołu. Moim zdaniem, tacy piłkarze są potrzebni, ale ja jestem właśnie po tej stronie barykady, więc działacze mogą inne zdanie od mojego. Ja sam czuję się świetnie, zdrowie mi dopisuje, nie czuję się gorszy od innych piłkarzy i mam nadzieję jeszcze kilka lat na dobrym poziomie pograć.

- Kiedyś jednak będzie trzeba zawiesić buty na kołku i co wtedy?

- Na pewno chciałbym zostać przy piłce. Jestem zdecydowany, żeby pójść do szkoły. Obecnie jestem trenerem drugiej klasy, co udało mi się kiedyś ukończyć w Gdańsku. Zawsze mnie to interesowało; nigdy tego głośno nie mówiłem, ale zawsze analizowałem swoje mecze, mecze kolegów, oglądałem powtórki czy jakieś spotkania na mistrzostwach. Dużo nauczyłem się od trenera Stawowego, który otworzył mi oczy na to, jak się powinno grać, jak ważna jest taktyka.

- Z Wojciechem Stawowym spotkałeś się jednak dopiero w wieku trzydziestu lat, wcześniej taktyka nie była ważna?

- Bo większość trenerów w Polsce nie zwraca na to uwagi! Wszystko jest oparte na indywidualnych umiejętnościach piłkarzy. Być może teraz się coś w tej materii zmienia, ale przed trenerem Stawowym, grając w Amice czy Legii, nie mieliśmy takiej bazy taktycznej, jak u tego trenera. Tu mi się otworzyły oczy, zdecydowanie za późno, bo taką wiedzę powinienem otrzymać w wieku 18 lat!

- Twoim celem w przyszłości jest zatem prowadzenie drużyn seniorskich?

- Oczywiście z młodzieżą też mógłbym popracować, bo uważam, że mam sporo do zaoferowania. Jednak chciałbym trafić gdzieś, gdzie mógłbym podpatrzeć pracę pierwszego trenera, przy którym mógłbym się czegoś nauczyć, bo na pewno nie chciałbym się rzucać od razu na głęboką wodę. Można to porównać do piłkarza wchodzącego do drużyny – z zewnątrz wydaje się to wszystko bardzo proste, ale gdy się wychodzi na boisko i trzeba zagrać mecz, to już takie proste nie jest. Trzeba to robić powolutku, ogrywać się i nabierać doświadczenia. Dlatego najpierw chciałbym przyjrzeć się czyjejś pracy i wyciągać dla siebie wnioski, a w przyszłości spróbować swoich sił w roli pierwszego trenera. Stąd mój plan, żeby pójść do szkoły i zrobić dyplom PRO. Kto wie, może w przypadku, gdy nie uda mi się teraz znaleźć jakiego ciekawego klubu, to spróbuję pójść w tym kierunku…

- Do tej pory strzeliłeś kilkanaście bramek w Ekstraklasie, ale w Legii było to już tylko jedno trafienie i to w meczu z Arką, a w Gdyni do siatki nie trafiłeś ani razu!

- W Amice byłem pomocnikiem, więc o bramki było zdecydowanie łatwiej. Gdy w Legii przestawiono mnie na obronę, automatycznie okazji do strzelania bramek było mniej. W Arce właściwie nie schodziłem do środka, trzymałem się linii, poza tym nie wchodziłem na stałe fragmenty, a to najlepsza okazja dla obrońcy na strzelanie goli. Miałem co prawda kilka słupków i poprzeczek, ale bramki w lidze dla Arki nie zdobyłem i też jest to taka moja mała osobista porażka. Pamiętam jednak, że udało mi się raz zdobyć gola, ale to był mecz Pucharu Ligi z Polonią Warszawa, a w tym spotkaniu trener Michniewicz ustawił mnie w linii pomocy. Nie ma co ukrywać, że nigdy nie byłem bramkostrzelnym piłkarzem, ale to wynikało z tego, że zawsze starałem się pracować na całą drużynę i nie myślałem o strzelaniu goli. Przyznam szczerze, że zawsze wolałem zagrać dobry mecz i bramki nie zdobyć niż wpisać się na listę strzelców, ale zaliczyć słabsze spotkanie. Pełne zadowolenie było tylko wtedy, gdy schodziłem z boiska zmęczony, umorusany i miałem świadomość, że dałem z siebie wszystko.

- Co zatem czuł taki ambitny zawodnik jak Ty po takim meczu jak ostatnie derby z Lechią?

- Czułem odpowiedzialność na sobie za to, co się stało. Popełniłem błąd, poza tym było ślisko, grząsko i ta piłka mi zeszła. Trzeba też pamiętać, że nie byłem pewniakiem u trenera Pasieki, dla Arki to był bardzo ważny mecz, a ja rozgrywałem pierwsze spotkanie po dłuższej przerwie. Nie chcę się tłumaczyć, ale trochę brakowało mi pewności na boisku. Potem zostałem „skasowany” w przerwie i już tą pewność siebie całkowicie straciłem. W tym meczu popełniłem błąd, jaki każdemu może się przytrafić, a poza tym analizowaliśmy to później i uznaliśmy, że mogliśmy tą akcję jeszcze skasować. No coż, przegraliśmy ten mecz, ale na pewno nie jest tak, że przegraliśmy go przez Tomka Sokołowskiego. Na boisku jest jedenastu zawodników, a do końca było jeszcze mnóstwo czasu i można było jeszcze w tym meczu powalczyć.

- Przy Twoim nazwisku do tej pory pojawia się cyfra „2”. Nigdy nie denerwowało Cię, że to Ty jesteś ten numer drugi?

- Przyznam szczerze, że ja do tego nigdy nie przywiązywałem większej uwagi. Bo co taka cyferka zmienia? Tomek był starszy, pierwszy zaistniał, więc on był tym „pierwszym”. To była trudna sytuacja wyłącznie dla mediów, bo przecież był czas, gdy graliśmy razem, ja na prawej pomocy, a Tomek na lewej, to był dopiero problem! Dlatego nie miało to dla mnie żadnego znaczenia, bo ważne było to, co prezentujesz na boisku i jakim jesteś człowiekiem.

- Oglądasz mundial? Twój faworyt gra jeszcze w tych mistrzostwach?

-Oglądam, gdy tylko znajdę na to czas. A ponieważ jestem fanem Barcelony, to podoba mi się gra Hiszpanii. Grają futbol totalny, dużo po ziemi, długo utrzymują się przy piłce. To jest prawdziwa piłka nożna! Bolało mnie strasznie, gdy przegrali ze Szwajcarią, bo jak brzydki futbol mógł pokonać piękny? Barca wyprzedziła świat o lata świetlne i to się przekłada na grę reprezentacji, choć przyznam, że nieco więcej się spodziewałem po Xavi’m, jak na razie nieco rozczarowuje. Poza tym jestem pod wrażeniem poziomu, który pokazują takie drużyny jak Chile, Urugwaj, czy nawet Algieria. Wszyscy tam są szybcy dynamiczni, potrafią piłkę przyjąć w biegu. Wszyscy nam odskoczyli, bo tak jak mówiłem wcześniej, u nas wciąż nie ma systemu szkolenia, a to się oczywiście wiąże z nakładami finansowymi. Najpierw muszą być zainwestowane pieniądze, a potem przychodzą wyniki. Kupić piłkarza to nie problem, uważam że najpierw trzeba mieć ludzi od tego, żeby młodego człowieka ukształtować nie tylko piłkarsko, ale też mentalnie. Celem nie może być auto, włosy na żel i imprezy. Celem powinna być reprezentacja, Liga Mistrzów, ale to ktoś musi tym chłopakom wytłumaczyć. Ci młodzi chłopcy, którzy robią kariery na Zachodzie, są już bardzo dojrzali, oni sobie doskonale radzą z popularnością, z pieniędzmi, które zaczęli zarabiać. Tu jest klucz do sukcesu!

- Ty nigdy nie miałeś z tym problemów?

- Gdy pojawiły się pierwsze pieniądze, owszem, przyznaję, że trochę odbiła mi tzw. „sodówka”. Ale potem przytrafiła mi się ta fatalna kontuzja i ona sprowadziła mnie na ziemię. Może tak właśnie miało być, żebym znów zaczął chodzić twardo po ziemi, a nie bujać w obłokach?

- Dziękuję za rozmowę.

- Ja również dziękuję. Chciałbym przy okazji podziękować kibicom za te udane cztery lata oraz życzyć im, aby Arka odnosiła jak najwięcej sukcesów i powodzenia w kolejnym sezonie! Rozmawiał: Skubi



{--main-gallery--}

 

 

 

 

 

 

SPONSORZY MŁODEJ ARKI

 

 

     

 

 

 

 

 

 

PARTNERZY MEDIALNI

 

 

Arka Gdynia Copyright Arka Gdynia