Aktualności
02.04.2019
Marciniak: Czekam na rewanż!
Iza Koprowiak: Co dla pana znaczy być kapitanem?
Adam Marciniak: Zrozumiałem, że kiedy nim nie byłem, wolno mi było więcej. Mam duszę buntownika, lubię się kłócić na argumenty, mówić, co myślę. Podczas analiz bardzo często miałem utarczki słowne z trenerami. Odkąd jestem kapitanem, zacząłem rozumieć, że nie zawsze wypada mi polemizować. Dochodzę do wniosku, że nie mogę być buntownikiem, bo jeśli będę się spierał z trenerem, to zespół może czerpać negatywny przykład. Oczywiście teraz mam ten przywilej, że mogę zapytać o więcej spraw, ale w wielu sytuacjach muszę trzymać stronę szkoleniowca. Dumę trzeba schować do kieszeni.
Wiele razy gryzł się pan w język?
Adam Marciniak: Na początku tego nie robiłem i kilka razy trener Zbigniew Smółka brał mnie na dłuższą rozmowę, wyjaśniał, czego ode mnie oczekuje. Zaczynałem rozumieć, że funkcja kapitana to nie tylko przywilej, większe prawo do tego, by się kłócić z trenerem, ale też odpowiedzialność za słowa. Czuję, że jestem w pewnym stopniu odpowiedzialny za to, jakimi piłkarzami staną się młodzi zawodnicy, którzy wchodzą do naszej szatni. Trochę się dzięki temu zmieniłem. Gdy przypomnę sobie, jak się zachowywałem w poprzednich latach, to u wszystkich trenerów, może z wyjątkiem Adama Nawałki, z którym nie było żadnej dyskusji, spierałem się, nie umiałem siedzieć cicho. Trener Smółka mnie utemperował. Stałem się mniej pyskaty.
Jak wyglądał wybór kapitana?
Adam Marciniak: Po objęciu drużyny trener Smółka powiedział, że w najbliższych dwóch tygodniach wybierzemy kapitana spośród kilku osób, które wskazał. Spodziewałem się, że będę wśród nich, bo w poprzednim sezonie byłem w radzie drużyny, z której jako jedyny zostałem w Arce. Ja głosowałem na Pavelsa Šteinborsa. Koledzy wybrali jednak mnie, co pokazało, że mam zaufanie w szatni. Taki wybór na pewno lepiej smakuje niż nominacja od trenera.
Z jednej strony to miłe, ale z drugiej duże wyzwanie, by zastąpić w tej roli Krzysztofa Sobieraja.
Adam Marciniak: Nawet nie próbuję. Nie tylko w Arce, ale generalnie w Gdyni, Krzysiu uznawany jest za człowieka orkiestrę. Mimo że w tym sezonie już go nie ma w klubie, to wciąż pomaga. Zawodnicy, nawet ci nowi, gdy czegoś potrzebują, dzwonią do Krzyśka. Wielu mówi, że nigdy nie miało lepszego kapitana.
Dlaczego?
Adam Marciniak: Dla każdego jest jak starszy brat. Kiedy przyszedłem do Arki, już po dwóch tygodniach wiedziałem, że mogę na niego liczyć. Po miesiącu zepsuło mi się auto. Od razu zadzwoniłem do Krzyśka. Nie minęło pół godziny, on i jego znajomi przyjechali z lawetą, zabrali samochód, naprawili, zapłaciłem połowę ceny.
Pełni pan tę funkcję w trudnym momencie, w sobotę przegraliście szósty mecz wiosną. Nie chowa pan głowy w piasek, wychodzi do dziennikarzy.
Adam Marciniak: Kiedy dobrze nam szło, nie paliłem się do wywiadów. Często wychodziłem tylnym wyjściem, wiedziałem, że znajdzie się wielu chłopaków, którzy chętnie pogadają z dziennikarzami. Jednak w sytuacji, gdy jest ciężko i nikt nie ma ochoty rozmawiać, wiem, że to kapitan musi pierwszy wyjść do mediów, kibiców czy pójść na dywanik do prezesa.
Wygrane derby zrekompensowałyby ostatnią serię niepowodzeń?
Adam Marciniak: Na pewno dałyby kibicom powód do dumy, w pracy byliby górą podczas rozmów z kolegami, którzy kibicują Lechii. Ale nie patrzę na to w ten sposób, że zwycięstwo w meczu z Lechią przykryłoby fatalne wyniki. Nas uraduje utrzymanie w lidze, nie można zamydlać oczu pojedynczymi spotkaniami, nawet wygranymi derbami.
Ale może przynajmniej na chwilę uspokoiliby się kibice, nie byłoby wyzwisk z trybun.
Adam Marciniak: Nie mam problemu z tym, że po przegranym meczu kibice wyrażą niezadowolenie poprzez gwizdy czy buczenie. Mają do tego prawo. Gdy oglądam skoki narciarskie, też jestem kanapowym krzykaczem. I kiedy Kamil Stoch przegrywa, reaguję emocjonalnie: narzekam, wyłączam telewizor, bo chcę, by wygrywał wszystkie konkursy. Rozumiem więc kibica, który płaci za bilet. Nigdy nie zgodzę się z obelgami, ale nie mam problemu, by podejść do tych ludzi, porozmawiać z nimi.
Jak często rozmawia pan z trenerem Smółką?
Adam Marciniak: Ostatnio dość często. Gdy przegrywamy, na początku tygodnia wzywa albo radę drużyny, albo tylko mnie i wymieniamy spostrzeżenia. Chce wiedzieć, co zespół ma do powiedzenia.
W czwartek wezwał pana prezes.
Adam Marciniak: To akurat było bardzo miłe spotkanie, bo przedłużyłem z Arką kontrakt. Zostaję w Gdyni do 2021 roku, nawet w przypadku spadku. Wierzę, że zostaniemy w ekstraklasie, ale rozmawiając o nowej umowie, braliśmy pod uwagę różne scenariusze, także ten najgorszy. To dla mnie ważne, bo nigdy bym nie chciał takiej sytuacji, że po sezonie, w którym doprowadziłem drużynę do spadku, byłem jednym z najważniejszych jej ogniw, uciekam, by nie grać w pierwszej lidze. Spadł mi kamień z serca, teraz będę miał czystą głowę.
Jakie jest pana pierwsze skojarzenie z derbami?
Adam Marciniak: Nie chcę mówić porażka, dlatego powiem: rewanż. Jestem w Arce trzy lata, ani razu nie udało mi się wygrać z Lechią. Wiem, że stać nas na to zwycięstwo.
W tym roku nie udało się go odnieść ani razu, więc skąd wiara, że uda się z liderem?
Adam Marciniak: Derby to zupełnie inne mecze, inny poziom emocji. O wyniku decyduje nie do końca miejsce w tabeli czy aktualna forma. Tak było w poprzednim sezonie, kiedy Lechia walczyła o utrzymanie, a jednak z nami wygrała. W takim meczu dość łatwo się przemotywować. Wygra ten, kto szybciej opanuje te emocje.
Trener Smółka mówił jesienią, że derby to najważniejszy mecz w sezonie. Zgadza się pan?
Adam Marciniak: Są mecze ważne i ważniejsze. Wszyscy na początku sezonu patrzymy, kiedy są derby i czekamy na nie. Za zwycięstwo oddałoby się o wiele więcej niż za wygraną w innych. Piłkarz też chodzi po zakupy, do restauracji, spaceruje po mieście i mija ludzi, często kibiców. Gdy wygra taki mecz, następnego dnia może z dumą wziąć żonę, dziewczynę, dziecko czy psa i wyjść na bulwar w Gdyni z wypiętą klatą. Wtedy inaczej świeci słońce.
Najbardziej pamiętne derby?
Adam Marciniak: Pierwsze, w których grałem. Derby Łodzi, mój trzeci mecz w ekstraklasie. Poziom emocji był najwyższy w moim życiu. Brzydkie spotkanie, skończyło się wynikiem 0:0, ale zostałem wybrany na zawodnika meczu. Dostałem od sponsorów aparat fotograficzny, który służył mi kilka lat. Miałem też otrzymać komplet odzieży dżinsowej, ale nigdy do mnie nie dotarł. Do dziś nie wiem, do kogo się po niego zgłosić.
Rozmawiała Iza Koprowiak
Copyright Arka Gdynia |