TA STRONA UŻYWA COOKIE.
Dowiedz się więcej o celu ich używania. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na korzystanie z cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
statystyki
chignahuapan

Aktualności

img

15.12.2018

Luka Zarandia - Człowiek z blizną

Pod szkolną ławką wylądował granat. Oprócz dwóch siedzących w końcu sali uczniów, nikt o nim nie wiedział. Chłopców zupełnie nie interesowała lekcja i to, co mówi nauczyciel. Zamiast patrzeć na tablicę, spokojnie przyglądali się małej smudze dymu powoli wydobywającej się ze środka. – Chyba jest zepsuty. Stary jakiś – szepnął jeden do drugiego, widząc że mgła nie gęstnieje. Ledwo skończył mówić, granat wydał z siebie ciche kliknięcie i dookoła zrobiło się biało. – Nie widziałem nawet kolegi siedzącego obok – wspomina Luka Zarandia.

 

Wrzątek

Chwilę później cała klasa była już na zewnątrz budynku. Nauczyciel nawet przez sekundę nie zastanawiał się, kto był autorem żartu. Zarandia z kolegą wylądowali na dywaniku u dyrektora szkoły i musieli tłumaczyć, skąd wzięli granat dymny.

 

– Ojciec znajomego był wojskowym i przyniósł go do domu. Następnego dnia już znalazł się w moim plecaku. Na robienie żartów nigdy nie musiano mnie długo namawiać. Wszędzie było mnie pełno – wspomina z uśmiechem pomocnik Arki.

 

Wszędobylstwo nie zawsze się dobrze kończyło. O ile wybryk z granatem uszedł płazem, już blizny po poparzeniach Gruzin ma do dziś. To efekt kopania piłki w kuchni w trakcie gotowania.

 

– Stałem pod kuchenką i spadł na mnie garnek z wrzątkiem – opowiada Zarandia. Woda wylała się na twarz i kurtkę, w której przyszykowany do wyjścia piłkarz bawił się w domu. Krzyk syna postawił rodziców na nogi. Szybko obłożyli twarz chłopaka ścierkami namoczonymi w zimnej wodzie, ale w zamieszaniu nie zauważyli poparzonej ręki. Kiedy się zorientowali, było już za późno. Materiał przywarł do ciała i w trakcie zdejmowania kurtki odszedł ze skórą.

 

– Bliznę mam do dziś – mówi Zarandia, podwijając prawy rękaw i pokazując pokiereszowane przedramię.

 

Tampon w nosie

To nie jest koniec listy dziecięcych urazów. Można tam jeszcze dopisać zszywaną głowę, po tym jak spadł na nią obraz. Albo złamaną podczas gry na betonowym boisku rękę, na którą z impetem nadepnął kolega.

 

– Wygięła się jak w bajce „Tom i Jerry” – obrazowo przedstawia sytuację 22-latek. Na zakończenie trzeba dodać jeszcze złamany nos. Sprawa była na tyle poważna, że Zarandia przez kilka dni musiał chodzić z tamponami, by zatamować krwawienie. Nic dziwnego, że na juniorskich obozach piłkarz Arki zamiast z rówieśnikami mieszkał z trenerem.

 

– To był chyba jedyny sposób, żeby mnie upilnować. Ale nikomu to nie przeszkadzało, wszyscy mnie lubili. Ostatnio nawet napisała do mnie nauczycielka angielskiego, do której chodziłem na korepetycje. Wspominała, że byłem w stanie usiedzieć w miejscu tylko 20 minut, później zaczynałem chodzić po pokoju. Zajęcia trwały godzinę, więc miała ze mną ciężki los – przyznaje piłkarz.

 

Agent

Ale Zarandia uczył się dobrze. Szczególnie języków. Oprócz angielskiego płynnie mówi po rosyjsku, gruzińsku i polsku. Opanowanie naszego zajęło mu sześć miesięcy. Przez pół roku siedział w szatni i tylko się przysłuchiwał. Kiedy chciał coś powiedzieć, robił to po angielsku. W końcu wszedł do szatni, przywitał się po polsku, a potem w tym samym języku włączył się do dyskusji.

 

– Najpierw koledzy dziwnie się na mnie popatrzyli, a potem ktoś rzucił: „Pół roku nawet słowa nie powiedziałeś, a teraz gadasz? Co ty jesteś, ku**a, tajnym agentem?” – śmieje się, wspominając tamto wydarzenie, urodzony w Tbilisi piłkarz.

 

Na boisku też potrafi zaskoczyć. A to niekonwencjonalnym dryblingiem, a to niesygnalizowanym strzałem, a to… słabszym występem. – Wiem, że muszę ustabilizować formę. Ale spokojnie. Mogę to zrobić. Zdrowie, odpukać, dopisuje, powinno być dobrze – kończy piłkarz Arki.

 

Łukasz Grabowski








Poprzedni Następny

 

 

 

 

 

 

SPONSORZY MŁODEJ ARKI

 

 

     

 

 

 

 

 

 

PARTNERZY MEDIALNI

 

 

Arka Gdynia Copyright Arka Gdynia