TA STRONA UŻYWA COOKIE.
Dowiedz się więcej o celu ich używania. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na korzystanie z cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
statystyki
chignahuapan

Aktualności

img

07.04.2018

Zmiana warty w Trójmieście?

W Ekstraklasie wszystko jest, zgodnie z tytularnym sponsorem (pozdrawiamy, chłopaki!), mocno loteryjne. Jak tylko jakaś drużyna zbierze kilka pochlebnych recenzji, zaraz się skompromituje. Jak tylko jakiś zawodnik zostanie w czambuł skrytykowany, zaraz odpowie na tę krytykę bramką. Tym bardziej zaskakuje, że derby Trójmiasta wymykają się wszechobecnej przypadkowości. Lechia po prostu nigdy, niezależnie od okoliczności, nie przegrywa z Arką. Choć teraz naprawdę zanosi się na przełamanie tej reguły.

 

4 listopada 2007 roku. To właśnie wtedy, ponad dekadę temu, Arka Gdynia ostatni raz zwyciężyła nad Lechią Gdańsk na szczeblu ligowym, w ówczesnej II lidze. Jeżeli mowa o Ekstraklasie, ta sztuka jeszcze nigdy nie udała się żółto-niebieskim. Arka czeka na ligowe zwycięstwo tak długo, że gdy odnosiła je po raz ostatni, to bramkę na wagę trzech punktów zdobył biegający jeszcze wówczas po murawie Grzegorz Niciński.

 

Przełamanie w derbach wciąż nie nadeszło, podczas gdy Niciński zdążył już w międzyczasie zakończyć karierę, odcierpieć zawieszenie za korupcję, odbudować nazwisko, zostać trenerem gdynian, wprowadzić klub z powrotem do Ekstraklasy i koniec końców stracić posadę. Jak to mówił Linda do Zapasiewicza? „Czasy się zmieniają, a pan zawsze jest w komisjach”. Cóż, czasy się zmieniają, a Arka niezmiennie dostaje po tyłku od największego rywala.

 

Seria dziewięciu meczów w lidze bez porażki nie wzięła się w Gdańsku znikąd. Lechia od momentu awansu do Ekstraklasy wyrobiła sobie pozycję solidnego średniaka, a od kilku lat aspiruje jeszcze wyżej, kończąc cztery poprzednie sezony w ligowym TOP5. Droga Arki była dotychczas znacznie bardziej wyboista i często prowadziła na manowce – awanse do najwyżej klasy rozgrywkowej przeplatały się ze spadkami, tułaczka w dolnych rejonach tabeli stanowiła chleb powszedni. Dla biało-zielonych, obecnie na 15. miejscu w tabeli – czyli pod kreską – to sytuacja zupełnie nowa.

 

Relegacją gdańszczan lekko śmierdziało co prawda w sezonie 2011/2012, tylko ilu zawodników wciąż grających w klubie pamięta tamte czasy? Nikt, zero. Szok jest tym bardziej dotkliwy, że jeszcze rok temu lechiści do ostatniej kolejki pozostawali w grze o mistrzostwo Polski. Piotr Nowak zbudował na stadionie w Letnicy całkiem sprawną w ofensywie maszynę, która również w obronie miała swoje argumenty, niekiedy umiejętnie zabijając mecz i nie dając rywalowi dojść do słowa od pierwszej do ostatniej minuty spotkania. Dzisiaj to brzmi jak kolejny rozdział z książki Jerzego Sampa, specjalizującego się w spisywaniu gdańskich i kaszubskich legend. Niby w każdej tkwi ziarno prawdy, ale patrząc na te wszystkie farfocle puszczone przez Dusana Kuciaka, te wszystkie obcinki Mato Milosa, Joao Nunesa czy Michała Nalepy, wreszcie wszystkie groteskowe kiksy Błażeja Augustyna… Opowieść o defensywie Lechii, która w grupie mistrzowskiej nie dała sobie rok temu strzelić ani jednego gola, nie brzmi ani jak prawda, ani jak legenda, tylko jak grubymi nićmi szyta bujda.

 

W zupełnie innym miejscu jest dziś Arka. Jeżeli oceniać pracę Leszka Ojrzyńskiego w Gdyni, to rzecz jasna jego największym sukcesem w wymiarze historycznym pozostanie zdobycie Pucharu i Superpucharu Polski. Są to wyniki niebagatelne, co z pewnością skrzętnie by potwierdził Andrzej Strejlau. Jednak, umówmy się, osiągnięciem Ojrzyńskiego było wówczas wyłącznie to, że odpowiednio przygotował drużynę do finałowego starcia z Lechem Poznań i psim swędem uniknął spadku z Ekstraklasy. Arka przegrała w grupie spadkowej aż trzy mecze z sześciu, zremisowała z Ruchem Chorzów po golu zdobytym ręką przez Rafała Siemaszkę, a później pokonała Zagłębie Lubin w okolicznościach przypominających czasy słusznie minione w polskim futbolu. W przypadku Ojrzyńskiego nie zadziałała zatem w Gdyni żadna nowa miotła, nie ma mowy o trenerskiej magii. Wymagało sporo mozołu, żeby zespół zaczął poprawnie funkcjonować. Dzisiaj Arka to już nie jest wyłącznie waleczność i osławione wyrzuty z autu, tam się pojawia coraz więcej pomysłów na grę. Nie szum medialny i taśmowo wykonywane transfery, tylko rzetelna, systematyczna praca sprawiła, że żółto-niebiescy są o włos, by zaklepać sobie uczestnictwo w grupie mistrzowskiej. I, co za tym idzie, święty spokój aż do przyszłego sezonu.

 

Spokój – słowo klucz do solidnej postawy Arki i termin bliżej nieznany w Lechii.

 

Jeszcze nie tak dawno Gdańsk wydawał się wymarzonym miejscem do grania w piłkę w Polsce. Aspiracje wysokie, niemalże mistrzowskie, na stanowisku trenera Piotr Nowak z zacięciem ofensywnym, który jako zawodnik sam wolał piłkę prowadzić, niż za nią ganiać i tę filozofię zaszczepił w klubie. Poza tym fajne, nadmorskie miasto, sopocki Monciak o rzut beretem, nabita sakiewka nawet wtedy, gdy przychodzi grzać ławę. Brzmi jak scenariusz jakiejś sielankowej opowiastki, ale to tylko preludium do horroru. Jak w tych wszystkich filmach, gdzie szczęśliwa rodzina wprowadza się do nowego domu na przedmieściach i planuje sielskie życie, a potem albo nawiedzony sąsiad morduje wszystkich siekierą, albo słodka córeczka wpada w sidła demona i wykańcza kolejno resztę domowników.


Lechia Gdańsk to w tej chwili właśnie takie pobojowisko po awanturze z jakimś wyjątkowo natrętnym demonem, a Piotr Stokowiec ewidentnie nie znalazł jeszcze odpowiedniej linijki w katechizmie dla trenerskiego egzorcysty i pożoga trwa w najlepsze. Znalezienie kozła ofiarnego w osobie Marco Paixao, który w ostentacyjny sposób olał sparing z Kotwicą Kołobrzeg, było może ruchem niezbędnym, ale jednak niezbyt fortunnym. Marco jest jaki jest, minimum olimpijskiego w biegu na sto metrów już nie wykręci, ale jego 18 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej (w tym 16 goli) to połowa dorobku strzeleckiego Lechii w obecnych rozgrywkach. Trudno sobie wyobrazić, że lukę po Portugalczyku wypełni Grzegorz Kuświk, który zdecydowanie zbyt głęboko do serca wziął sobie pierwszy wers mickiewiczowskiej „Reduty Ordona”. Choć, kto jak kto, ale Kuświk akurat ma pojęcie w temacie walki o utrzymanie.

 

Co dziś zostało z ciepłego, gdańskiego kurwidołka? Ani nabita sakiewka, ani fajna, ofensywna piłka, a nawet w monopolowym na Monciaku nie bardzo chcą sprzedawać flaszki. Tylko Bałtyk jeszcze się kołysze, choć jak będzie świadkiem jeszcze kilku takich meczów jak ostatnio, to kto wie.

 

No dobra, walimy w tę Lechię jak w bęben, a przed Arką z szacunkiem uchylamy rondo kapelusza. Czy to ma jednak oznaczać, że wynik derbowego starcia jest już przesądzony? Podobnie miało być przecież poprzednim razem, gdy biało-zieloni przyjechali na stadion lokalnego rywala po brutalnych bęckach zebranych od Korony Kielce. 0:5 u siebie, zupełna katastrofa. Arkowcy już pewnie witali się z gąską, a tu figę pokazał im Flavio Paixao i Lechia kolejny raz podbiła Gdynię. Dla Leszka Ojrzyńskiego były to już drugie przegrane derby, bo przeciwko Lechii debiutował i wtedy także zasmakował porażki. Wydaje się, że w Gdyni mają dziś pewnego rodzaju kompleks lokalnego rywala.

 

Ostatecznie – jeżeli chodzi o te mecze grane pod najwyższym ciśnieniem – Arka zazwyczaj prezentuje się powyżej przeciętnej. Zwycięstwa w finałach, niezła postawa w europejskich pucharach, liczne zwycięstwa nad ligowymi potentatami. A jak zobaczą biało-zielone trykoty, to nogi się plączą, odmawiają posłuszeństwa.

 

Kompleks czy nie, Lechii pogrążonej w takich tarapatach po prostu nie wypada darować. Ojrzyński to wyczuwa, dlatego w pucharowym starciu z Koroną Kielce oszczędził kilku swoich ważnych zawodników ze środka pola. Dopiero w sobotę zostanie rzucone hasło: „wszystkie ręce na pokład”. Zatopienie gdańskiego okrętu miałoby wartość potrójną. Po pierwsze, Arka mogłaby dzięki temu wywalczyć sobie pozycję w grupie mistrzowskiej. Po drugie, pogrążyłaby Lechię na dnie tabeli i znacznie utrudniła walkę o utrzymanie. Na dodatek, to będzie szansa, żeby zemścić się za pamiętny remis z 2011 roku, bolesny dla żółto-niebieskich bardziej niż rozliczne porażki. Choć w 88. minucie wyszli na prowadzenie 2:0, spotkanie zakończyło się podziałem punktów, zaś Arka wkrótce pożegnała się z Ekstraklasą.

 

Szansa do rewanżu jest wymarzona, ale jeżeli się nie uda? Cóż, wtedy będzie jeszcze jedna okazja – już w grupie spadkowej.

 

 weszlo.com








Poprzedni Następny

 

 

 

 

 

 

SPONSORZY MŁODEJ ARKI

 

 

     

 

 

 

 

 

 

PARTNERZY MEDIALNI

 

 

Arka Gdynia Copyright Arka Gdynia