Kliknij, aby wyświetlić pełną wersję strony

2011-05-18

Do nich należy Pan Waldek Michalski urodzony 22 sierpnia 1937 roku w Legionowie. Do znajomych zwraca się słynnym już pozdrowieniem "Kolunia". W klubie i na treningach bywa niemal codziennie. Do dnia dzisiejszego jeden z najbardziej „wiernych z najwierniejszych”. Mimo swoich 74 lat w znakomitej formie fizycznej i nawet słabe wyniki ukochanej drużyny nie zabijają w nim pokładów uśmiechu i optymizmu jakim obdziela innych. Na 3 kolejki przed końcem sezonu rozmawiamy jak pokolenie seniorów widzi aktualną sytuację drużyny.

 

 

Od 15 roku życia związany jest Pan z Arką. Wcześniej jako zawodnik teraz jako kibic?

 

Tak w 1952 roku wraz z rodzicami przeprowadziłem się do Gdyni. Tu trafiłem do Arki. Do klubu na jeden ze sparingów zaprosił mnie Kazik Westphal. Dobrze się pokazałem i wkrótce po juniorach trafiłem do seniorów. Grałem na prawej obronie. Graliśmy w III lidze. Potem udało się nam dwa razy awansować do II ligi (rok 60 i 64 przyp.red.). W Arce grałem do 1967 roku. Miałem przerwę związaną ze służbą wojskową i kontuzją Achillesa.

 

Wspominam oczywiście warunki w jakich graliśmy. Zawsze z sentymentem będę wracał do stadionu przy Ejsmonda. Pamiętam o czym młode pokolenie może nie wie, że słynna „Gorka” była po części naturalnym ukształtowaniem terenu, ale my także przyczyniliśmy się do jej utrwalenia dosypując ziemię wywożoną z górnego boiska.

 

Jakie mecze z tamtych lat utkwiły Panu w pamięci?

 

Osobiście wspominam mecz w którym na koniec rundy jesiennej (sezon 64/65 – przyp. red.) wygraliśmy 1:0. Przeciwnikiem była Urania Kochłowice, a ja zdobyłem bramkę głową. Gazety pisały potem „Złota bramka Michalskiego.” Pamiętam to spotkanie bo w całej karierze udało mi się tylko kilka razy jako obrońcy trafić do siatki rywali. Nie mogę też nie wspomnieć o derbach bo to zawsze dla nas były wyjątkowe mecze. W tamtych czasach to my byliśmy lepsi i potrafiliśmy wygrać także w Gdańsku 2:1. Doping przeciwko nam mobilizował nas podwójnie i wywoływał dodatkowe siły. Kibice swoich drużyn powinni teraz o tym wiedzieć. Trzeba dopingować swoich zawodników! I im pomagać, a nie mobilizować rywali.

 

Mogę też dodać, że dzięki temu, że ze Śląska pochodził Herman May i był w tamtym środowisku bardzo lubiany, to udawało nam się rozgrywać także towarzyskie mecze z zespołami które grały w ówczesnej I lidze. Pamiętam mecze z Górnikiem Zabrze z Szołtysikiem w składzie oraz Polonię Bytom z Szymkowiakiem w bramce. Potem pokazywaliśmy im miasto, półwysep.

 

 

Zanosi się niestety na kolejną nerwową końcówkę w wykonaniu naszego zespołu. Jak zniosą to serca najstarszych kibiców Arki?

 

To dla nas bardzo przykra sprawa. Chodzimy na mecze w Gdyni , oglądamy relacje ze spotkań wyjazdowych. Wciąż mamy nadzieję, że Arka się utrzyma!

 

Siedzicie na trybunach można rzec pokoleniowo!

 

Tak. Oglądamy wspólnie. Jest zawsze Józek Motowidło, Edward Kray, Marek Wojciechowski, Bogdan Olszewski, Zygmunt Cybulski i Zbigniew Kwiatkowski.

 

 

I jakie komentarze najczęściej padają z Waszych ust?

 

Dla naszego pokolenia zawsze ważna była walka i oddanie barwom. Ja w Arce  jestem od 15 roku życia. Wtedy po roku treningów zostałem jako 16 latek włączony do drużyny seniorów. Byli wspaniali koledzy i zawodnicy: Stanisław Malon, Józek Barbachen, bracia Gadeccy i Przybylscy, Konrad Araucz, Zbigniew Kwiatkowski, Marek Wojciechowski. Wspominam także Hermana Maja. Uważam, że to jeden z najlepszych zawodników w historii Arki, a na pewno z tych których miałem okazję widzieć. 

 

Oczywiście potem i pokolenie lat 70-tych i zdobywcy Pucharu Polski. Najlepsi to Zbyszek Bieliński, Janusz Kupcewicz, Włodzimierz Żemojtel. To byli chłopacy związani z zespołem. Teraz wydaje mi się, że gra za mało zawodników związanych z Gdynią. To podstawa. Z obecnych graczy podoba mi się gra Bożoka, żałuję że tak mało z powodu kontuzji grają Wilczyński, Płotka czy Budziński. Na nich powinna opierać się gra drużyny.

 

 

W klubie przed tym sezonem nastąpiła pod tym względem „mała rewolucja”. Stąd taka liczba graczy z zagranicy.

 

I o tym mówię. Za naszych czasów byliśmy jedną wielką rodziną. Mieszkaliśmy prawie wszyscy na Polance Redłowskiej. Trzymaliśmy się razem. W zespole potrzebni są zawodnicy, którzy potrafią „krzyknąć” zmobilizować i identyfikować się z zespołem. Ostatnio byli takimi „Nitek” „Uli” i nawet „Olo” Moskalewicz. Wiem jaka jest teraz liga. Wiele zależy także od trenerów, w jaki sposób dotrą do tych graczy .

 

Gdzie więc szukać pozytywów?

 

Jeżeli wygramy z Polonią Bytom, to wierzę, że w zawodników wstąpi nowy duch. Potrzebne jest im zwycięstwo. Dla dalszej rywalizacji o utrzymanie wiele zależy od wyniku meczu Cracovii z Widzewem. Tu trzymamy kciuki za gdynianina Czesia Michniewicza. Liczę, że urwie punkty Cracovii.

 

Na koniec pytanie. Skąd Pan znajduje energię, bywa Pan niemal codziennie na obiektach czy w klubie. Organizuje Pan środowisko byłych zawodników i jest naturalnym łącznikiem pokoleń. Co na to Pana żona?

 

Ożeniłem się po wojsku. Do dziś  z moją wspaniała małżonką Janiną dzielę miłość do Arki. Mamy jednego syna Arkadiusza. Mieszka w Niemczech , grał trochę w piłkę, ale żona „przypilnowała”, żeby zdobył zawód i skończył Szkołę Morską. Tak więc tylko ja „pilnuję” aby Arka była na właściwym kursie. Po największym sztormie wychodzi słońce i dla Arki tez przyjdą jeszcze dobre dni!

 

 Rozmawiał: tomryb

 

O niektórych poruszanych tu faktach i innych ciekawostkach z historii Arki poczytacie także w monografii "Żółto-niebiescy".