Kliknij, aby wyświetlić pełną wersję strony

2020-05-05

Co u pana słychać? Jak pandemia korona wirusa wpłynęła na pana zawodowe obowiązki? Pracuje pan przy Olimpijskiej czy z domu?
Pracuję zdalnie zgodnie z decyzjami, które u nas zapadły już 13 marca, a wynikały z zaleceń sanepidu i zamknięcia obiektów Gdyńskiego Centrum Sportu. Wszyscy pracownicy biura zostali przekierowani na pracę zdalną. Nie ma z tym problemu. Jestem w stałym kontakcie z prezesem, dyrektorem klubu i dyrektorem sportowym oraz trenerem w zakresie działań bieżących oraz decyzji dotyczących dalszych losów obecnego sezonu, a także z dyrektorem finansowym w zakresie procesu licencyjnego na kolejny sezon, który cały czas trwa.

 

Czy są w ogóle jakieś plusy tego nagłego zatrzymania życia w Polsce i na świecie?
Moim zdaniem doszukujemy się ich na siłę. Są osoby z grup zawodowych, które odnajdują wartość w tzw. spędzaniu czasu z rodziną, dziećmi i otwarcie o tym mówią. To zapewne efekt naszego stylu życia i tego, że jesteśmy w ciągłym biegu. Dlatego być może naturalną reakcją było złapanie tzw. oddechu przez tydzień-dwa, ale przecież to nie jest normalny stan. Normalnością jest nasza aktywność i praca. Każdy wie, że nawet najdłuższe wakacje w pewnym momencie się znudzą. Tęsknimy do naszych obowiązków, zwłaszcza jeśli wykonujemy pracę, która jest naszą pasją, a tak jest w moim przypadku. Mówią o tym także zawodnicy w wywiadach udzielanych podczas tej wymuszonej przerwy.

Na odprawach z delegatem zawsze trzeba przedstawić listę komunikatów bezpieczeństwa, w określony sposób reagować na hasła z trybun. To często jest wbrew atmosferze na tej najbardziej gorącej trybunie.

Jest pan przykładem osoby, która funkcję spikera łączy z byciem rzecznikiem klubu. W Arce Gdynia w tej drugiej roli od lipca 2009 roku. Jak to jest w pana przypadku z zachowaniem "zimnej głowy" na meczach?
Muszę przyznać, że zwłaszcza na początku, a moje korzenie spikerki w Arce sięgają lat 90-tych, było trudno i musiałem być nieco temperowany, zgodnie z zasadami, które obowiązują zwłaszcza obecnie spikerów. Kiedyś nie było takich mocnych wytycznych dotyczących naszej pracy. Były inne warunki, inny klimat na trybunach, inne stadiony. Dzisiaj każdy z nas jest uczestnikiem imprezy masowej. Ma z tego tytułu dokładne wytyczne i tak naprawdę podczas meczu podlega kierownikowi ds. bezpieczeństwa. Wiążą się z tym określone obowiązki. Na odprawach z delegatem zawsze trzeba przedstawić listę komunikatów bezpieczeństwa, w określony sposób reagować na hasła z trybun. To często jest wbrew atmosferze na tej najbardziej gorącej trybunie. Czasami to trudne. Każdy spiker jest kibicem swojej drużyny i nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej.


Jak wyglądały pana początki, jeśli chodzi o spikerskie obowiązki?
Tak jak wspomniałem, początki to lata 90. Wówczas byłem jeszcze na studiach. Współpracowałem także jako dziennikarz z "Gazetą Gdańską" i "Kurierem Gdyńskim". Poproszono mnie o zastąpienie Krzysztofa Dąbrowskiego, który pracował wówczas w "Radiu Gdańsk" w dziale sportowym oraz był także spikerem na meczach Bałtyku. Potem pracowaliśmy m.in. razem w "Radiu Eska Nord". Nie było wówczas takich animozji i jak to dzisiaj określamy hejtu. Wówczas bowiem na Arce, gdzie na mecze regularnie zacząłem chodzić jako kibic w 1983 roku, spikerem był legendarny Tomek Panasiuk i nawet nie wyobrażałem sobie, że przyjdzie mi go zastąpić. Tak się stało w 1993 roku, gdy z pewnych względów odszedł z klubu, a ja dostałem propozycję od Darka Tokarskiego, który był wówczas jednym ze sponsorów Arki, a decyzję zaakceptował śp. Jacek Dziubiński. Z przerwą, która miała miejsce w pierwszej dekadzie XXI wieku, uzbierało mi się w różnych rolach w Arce już 20 lat. Z Darkiem do dzisiaj mamy kontakt, gdyż często Arka korzysta z obiektów Hotelu Mistral Sport, gdzie jest dyrektorem. Pozdrawiam go serdecznie! Co ciekawe, imię Tomasz to chyba przeznaczenie dla spikerów Arki. Tomaszowie Panasiuk, Rybiński i jeszcze Frymark. Ten ostatni do dzisiaj jest naszym spikerem na meczach drugiej drużyny. A wcześniej był także spikerem na meczach pierwszego zespołu i zastępował mnie także podczas kilku spotkań, gdy ostatnio przeszedłem operację.

 

Jak zareagował pan na to, że rozgrywki ekstraklasy będą wznowione? Czy wizja pracy bez kibiców, ale jednak pracy na stadionie jest satysfakcjonująca?
Mam wobec tego mieszane uczucia. Każdy ma prawo do własnej oceny pandemii i wiem, że jest wiele głosów mówiących, że obostrzenia są ponad miarę. Niektórzy wierzą także w teorie spiskowe. Skoro jednak zatrzymany został cały świat i wszystko dzieje się niemal na naszych oczach, codziennie mamy informacje o kolejnych zakażeniach, zgonach, to jednak wiemy, że nikt nie robi nikomu na złość, a raczej wszyscy dążą do tego, aby opanować sytuację. Decyzje dotyczące powrotu lig krajowych nie są jednoznaczne. Część osób nie związanych ze sportem dziwi się, że jest plan powrotu do rozgrywek, a nie ma tego w wielu innych branżach. Część może ten powrót potraktować jako igrzyska dla ludu i sposób na oderwanie od trudnej rzeczywistości. Prawda jest jednak taka, że bez widzów to będzie półprodukt. Co do samej pracy, nie ma na tę chwilę decyzji czy np. podczas tych spotkań będzie spiker. Czekamy na szczegółowe wytyczne, także dotyczące ewentualnej obsługi medialnej.

 

Jak to jest z pana doświadczeniami, jeśli chodzi o pracę podczas meczów bez udziału publiczności?
Niestety, mam takie doświadczenia. Albo ze spotkań, gdy mieliśmy zamknięte trybuny i nie było najwierniejszych kibiców, a było tak jak np. podczas meczu z Bruk-Betem, gdy kibice byli tylko na trybunie Olimpijskiej, albo ze spotkań transmitowanych chociażby z początku pandemii, gdy puchary europejskie dogrywały ostatnie mecze przy pustych trybunach i oglądało się to po prostu jak sparingi… Czasem widzieliśmy, gdy kibice bojkotowali doping przez kilkanaście minut lub jedną połowę, a takie sytuacje też mają miejsce na stadionach, jak brakuje dopingu i atmosfery. A co dopiero wówczas, gdy tych kibiców nie ma wcale… Kibice są naszym dwunastym zawodnikiem i w walce o utrzymanie są w stanie pociągnąć zespół w trudnych momentach. Na pewno odczujemy, że tego elementu będziemy pozbawieni.

 

Nie ma co ukrywać, że Arka Gdynia na wznowieniu rozgrywek może tylko zyskać. Co pana zdaniem się musi stać, aby udało się zachować byt ekstraklasowy?
Mówiąc wprost, Arka musi zdobyć więcej punktów od minimum trzech drużyn w tabeli. Wiemy, że na tę chwilę obowiązuje uchwała mówiąca o tym, że aktualna byłaby tabela z ostatniej w pełni rozegranej kolejki. Wiemy więc, że mając sześć punktów straty do Wisły Kraków musimy się maksymalnie sprężyć i powalczyć. Sporo energii chce przekazać drużynie trener Krzysztof Sobieraj, który ma swój plan na zespół. Ale tak jak i w innych klubach, najpierw trzeba wrócić do normalnych treningów. Arka pokazała w ubiegłym sezonie, że jest w stanie wywalczyć utrzymanie w dodatkowej serii spotkań. Pytanie tylko czy i ile kolejek uda się rozegrać i jakie ostateczne decyzje podejmie PZPN w sprawie układu tabeli i nowego sezonu, w przypadku, gdy nie dogramy wszystkich 37 serii spotkań.

Wierzę, mówiąc obrazowo, że poobijani po sztormie ze złamanymi masztami, ale wpłyniemy do bezpiecznego portu i wyremontujemy jednostkę, która ponownie wypłynie na spokojniejsze wody. Wierzę, że są liczne osoby, które nie pozwolą Arce zniknąć z piłkarskiej mapy Polski.

Pandemia korona wirusa przypadła w momencie bardzo trudnej sytuacji sportowej spółki. Jak pan jako kibic Arki, ale też jej wieloletni pracownik zapatruje się na przyszłość?
W ostatnim okresie Arka odniosła wspaniałe sukcesy i wydawało się, że będzie się rozwijać. Okazało się wręcz odwrotnie. Mam nadzieję, że tak jak w latach 90-tych, gdy Arkę ratował Jacek Dziubiński, czy nawet niedawno, gdy z kryzysu finansowego wyprowadził ją prezes Wojciech Pertkiewicz, obaj zresztą we współpracy z rzeszą oddanych Arce osób: sponsorów, partnerów, wsparciu władz miasta i kibiców, ponownie się uda. Wierzę, mówiąc obrazowo, że poobijani po sztormie ze złamanymi masztami, ale wpłyniemy do bezpiecznego portu i wyremontujemy jednostkę, która ponownie wypłynie na spokojniejsze wody. Wierzę, że są liczne osoby, które nie pozwolą Arce zniknąć z piłkarskiej mapy Polski. Liczę na to, tak jak inni pracownicy, którzy oddani klubowi solidnie wykonują swoje obowiązki, że wszystko zakończy się pozytywnym dla klubu finałem.

 

Piłka nożna wraz z żużlem grać będą nadal, chociaż w zmienionych okolicznościach. Co pana zdaniem zmieni się w polskich realiach futbolowych w efekcie pandemii?
O tym przekonamy się pod koniec maja i zobaczymy, czy plan uda się wdrożyć w życie. Jest wiele analiz, zwłaszcza tych opierających się o straty finansowe jakie ponosi sport w tym piłka, poprzez zmniejszenie wpływów od sponsorów, reklamodawców. Te analizy wskazują, że będzie biedniej, ale chyba realniej. Na świecie i w Polsce raptem po miesiącu zostało to zweryfikowane po zatrzymaniu niemal z dnia na dzień życia gospodarczego. Czy to się zmieni na stałe? Na pewno w najbliższym okresie tak, ale znamy naturę ludzką. Ja chciałbym, aby więcej szans dostawali młodzi zawodnicy, wychowankowie klubów, którzy zostawiają na serce na boisku.

 

Rozmawiał: Rafał Sumowski