Kliknij, aby wyświetlić pełną wersję strony

2018-10-01

Podział punktów w stolicy (1:1) z pewnością jest niespodzianką. Arka Gdynia zasłużyła na ten rezultat, sprawiając, że Legia Warszawa przez większość meczu była bezsilna.

 

Od czasu, gdy pierwszy raz w tym sezonie Arka mierzyła się z mistrzem Polski (w wygranym 3:2 boju o Superpuchar Polski), zdążyło u niego zmienić się kilka kluczowych kwestii. Po pierwsze – i najważniejsze – trener. Deana Klafuricia zastąpił Ricardo Sa Pinto. Po drugie ustawienie, co miało sprawić, że gdynianie nie będą – jak to było w lipcu – pod bramkę Legii docierali wedle własnych upodobań. Z gry z trójką obrońców stołeczni wrócili do tradycyjnego schematu z czterema defensorami.

Piorunujący start...

Arka, nic sobie nie robiąc z rangi przeciwnika, bezczelnie ruszyła do ofensywy. Zastosowała wysoki pressing, nie pozwalała legionistom na zawiązanie jakiejkolwiek akcji. Sama wydawała się mieć mecz od początku pod kontrolą.

– Chcieliśmy wyjść wysoko. Nie jestem zdziwiony, wszystko zagrało jak trzeba – mówił w przerwie o tym, co stało się zaraz potem, kapitan Adam Marciniak.

Chwilę później nastąpiło wszakże spore zaskoczenie wśród miejscowych. Bo do bezpańskiej piłki w polu karnym dopadł Aleksandyr Kolew i świetnie zasłonił ją ciałem. Wycofał ją do nadbiegającego Macieja Jankowskiego, a ten nawet nie przyjmował – uderzył od razu i nie dał żadnych szans na reakcję Radosławowi Cierzniakowi. To pokazało, jak wielką siłą w takiej lidze jak polska jest błyskawiczne, bez zbędnego zastanawiania się, podejmowanie decyzji.

...a później nudno

Gospodarze na utratę gola nie zareagowali w żaden sposób. Ich gra wyglądała dalej tak samo ospale i bez pomysłu jak od pierwszego gwizdka sędziego. Dla Arki rzecz jasna to była woda na młyn. Błyskawiczny gol i nieporadność Legii przed własną publicznością to scenariusz wręcz wymarzony. Ale i sami gdynianie nieco spuścili z tonu. Nie grali już tak wysoko, zupełnie niepotrzebnie czekali, co zrobi mizernie dysponowany w tej połowie mistrz Polski.

 

Spokój, opanowanie i przytomność w grze Arki tak mocno zahipnotyzowały Legię, że ta przez blisko całą połowę nie zrobiła niczego konstruktywnego pod bramką Pavelsa Steinborsa. Przez blisko całą, bo zabrakło skupienia do samego końca, by w szatni cieszyć się z prowadzenia. Czujność goście stracili w najprostszy z możliwych sposobów, bo przy stałym fragmencie gry – rzucie rożnym. Zamykający akcję Michał Kucharczyk, którego w niewyjaśniony sposób zgubił wyróżniający się w Arce Luka Zarandia, nie miał problemu z trafieniem do pustej bramki.

Chwila naporu i... tyle

Po przerwie obraz gry zmienił się diametralnie. Arkowcy nie myśleli już o naciskaniu na Legię, Legia zaś nie chciała marnować już czasu na bezproduktywność. Jej ataki skonkretyzowały się na tyle, że była w stanie zamknąć przeciwnika nawet przed jego polem karnym. Dalej brakowało soli piłki nożnej. I nie chodzi tu wcale o bramki (choć o nie również), ale przede wszystkim o celne strzały. Podopieczni Zbigniewa Smółki przetrzymali fragmenty naporu mistrza Polski i odpowiadali ciekawymi kontrami.

 

Wszystko zmierzało ku niespodziewanemu podziałowi punktów. Kilka minut przed końcem pomyłki dopuścił się obrońca Arki Luka Marić. Nie trafił w piłkę, przez co Carlitos znalazł się w dogodnej pozycji. Jednak Chorwat, upadając, wyraźnie zahaczył Hiszpana, przez co ten padł w polu karnym. Wydawało się, że wskazanie przez sędziego Pawła Gila na wapno jest nieuniknione. Tymczasem arbiter w tej sytuacji nawet nie zweryfikował swojej decyzji przez ekranami VAR. Najprawdopodobniej zasugerował się tym, że upadek Maricia spowodowany był przez ingerencję napastnika Legii.

 

– Nie wiem, o co tam chodziło gospodarzom, według mnie karnego nie było, więc nie wiem, o co ten szum – mówił na gorąco po spotkaniu strzelec gola dla gdynian Maciej Jankowski.

 

Ostatecznie Hiszpan przed całym zdarzeniem był na pozycji spalonej, co zamyka dyskusję na temat tej sytuacji. Zastanawiające w tym jest jednak to, że po całym zajściu od autu rozpoczęli legioniści. Zupełnie jakby w tej sytuacji arbiter niczego się nie dopatrzył: ani liniowy spalonego, ani główny faulu Carlitosa lub Maricia.

 

***
Po większości kiepskich stylowo i przeciętnych wynikowo meczach wyjazdowych Arka trenera Smółki zagrała tak, że można mówić o dobrze wykonanym zadaniu. Z pewnością punktu na terenie mistrzów Polski nie dałoby się zdobyć, grając jak choćby w czterech z pięciu delegacji Arki.

 

Legia Warszawa – Arka Gdynia 1:1 (1:1)

 

Bramki: Kucharczyk (45.) – Jankowski (3.)

 

Legia: Cierzniak – Stolarski Ż (84. Kante), Wieteska, Jędrzejczyk, Hlousek – Antolić (76. Martins), Cafu – Kucharczyk, Szymański, Nagy – Carlitos.

 

Arka: Steinbors – Zbozień, Marić, Helstrup Ż, Marciniak Ż – Deja (32. Danch), Nalepa, Janota Ż (90. Aankour) – Zarandia (79. Siemaszko), Kolew, Jankowski.

 

Dawid Kowalski