Kliknij, aby wyświetlić pełną wersję strony

2016-08-19

- Nie będę chciał za wszelką cenę udowodnić w Warszawie, że pomylono się wysyłając mnie na wypożyczenie. Jestem zawodnikiem Legii, ale w tym momencie moją drużyną jest Arka i i dla niej będę chciał strzelić gola czy zaliczyć asystę - mówi 23-letni reżyser gry żółto-niebieskich, z którym porozmawialiśmy o czasie spędzonym w stolicy, szatniach obu zespołów oraz nieprzychylnych opiniach na temat jego gry.

 

Michał Kozłowski: Czy będzie pan czuł dodatkową presję związaną z występem przeciwko Legii Warszawa?

Mateusz Szwoch: Nie ma mowy. Każdy wychodzi na plac gry po to, aby wygrywać. Nie nastawiam się na ten mecz mega szczególnie. Nie będę chciał za wszelką cenę udowodnić w Warszawie, że pomylono się wysyłając mnie na wypożyczenie. To z pewnością będzie dla mnie nowe przeżycie, ponieważ jestem zawodnikiem Legii, ale w tym momencie moją drużyną jest Arka Gdynia i dla niej będę chciał strzelić gola czy zaliczyć asystę.

Czy uważa pan, że trafiliście na mecz z Legią w idealnym momencie? Wydaje się, że teraz ich celem nadrzędnym jest awans do Ligi Mistrzów.

Legia ma szeroką i wyrównaną kadrę. Zawodnicy, którzy siedzą na ławce rezerwowych mogliby w każdym innym polskim klubie stanowić o jego sile, a na pewno grać w pierwszym składzie. Nawet, jeżeli na boisku zamelduje się ten niby-podstawowy skład, to Legia dalej będzie mocna. Oczywiście, awans do Ligi Mistrzów to dla nich priorytet, ale to nie oznacza, że całkiem odpuszczą ligę.

 

Czy przed spotkaniem z Legią telefon dzwoni częściej niż zwykle?

Nie, wszystko przebiega normalnie. Udzieliłem jedynie wywiadu internetowej stronie Legii i nic poza tym.

Niemal dokładnie rok temu, po wszystkich problemach zdrowotnych, z jakimi pan się zmagał, wrócił pan do treningów Czy wyobrażał pan sobie, że w ciągu 12 miesięcy z zawodnika, który był bliski zawieszenia butów na kołku stanie się filarem zespołu walczącego w Ekstraklasie?

Na początku chciałem przebić się w Legii, ale byłem świadomy, że to może nie być łatwe i być może czeka mnie wypożyczenie. Jakbym wówczas miał sobie wyobrazić, że w ciągu pół roku wrócę do Arki, wywalczę z nią awans i z dobrym skutkiem będę grał w Ekstraklasie, to byłbym z tego bardzo zadowolony.

Utrzymuje pan kontakt z kolegami z Legii?

Oczywiście, choć głównie trzymałem się z tymi najmłodszymi zawodnikami. Najlepszy kontakt złapałem z Michałem Masłowskim, który obecnie jest wypożyczony do Piasta Gliwice i Michałem Kopczyńskim. Sporo mówiło się o tym, że może on trafić do Arki, ale został w Warszawie. Dobrze sobie tam pogrywa i cieszę się, że wszystko mu się tak układa.

 

W Warszawie nie ma już Stanisława Czerczesowa, który powiedział, że w jego drużynie może pan grać jedynie na skrzypcach. To stwierdzenie nie wynikało jednak z tego, że negował pańskie umiejętności, ale był zły z powodu kontuzji kolana, jakiej się pan nabawił.

W tym okresie nie miałem sobie nic do zarzucenia. Ostro zasuwałem na treningach i walczyłem na boisku. Dziwne, jakbym po roku przerwy od razu wskoczył do pierwszego składu Legii. Ja się tym nie przejmowałem, bo takiej przerwy nie można narobić w dwa czy trzy tygodnie. Gdyby obserwował mnie na zajęciach przez rok i po tym czasie wysunął takie stwierdzenia, to mógłbym inaczej zareagować.

Ostatnio jeden z ekspertów naszego portalu - były trener Arki, Jarosław Kotas stwierdził, że jest pan reżyserem gry żółto-niebieskich, ale nie jest przekonany, czy fizycznie wytrzyma pan całą rundę jesienną. Jak pan podchodzi do takich opinii?


Mam szacunek do szkoleniowców czy ekspertów, ale opinie ludzi, którzy znajdują się poza drużyną nie są wiążące. Znam swoją wartość. Gdyby takie słowa wypowiedział trener Grzegorz Niciński, to pewnie bym się przejął. Natomiast, jeżeli takie zdanie wypowiada ktoś, kto nie miał styczności ze mną w treningu, to nie biorę takich opinii do siebie.

Adam Marciniak napisał po spotkaniu ze Śląskiem Wrocław na Twitterze, że dawno nie był w tak charakternej szatni. Czy w pana przypadku jest podobnie?

Mam porównanie z tym, co działo się w Arce 2,5-3 lata temu. To był zespół, który miał walczyć o Ekstraklasę i do pewnego momentu wszystko wyglądało dobrze. Potem nastąpiło jednak obniżenie poziomu. Kiedy wróciłem pół roku temu zobaczyłem, że w szatni nastąpiła duża zmiana. Atmosfera, która tam panuje przenosi się na boisko i z pewnością to nasza wielka siła.

Kto w takim razie trzyma szatnię w ryzach?

Z pewnością są to zawodnicy doświadczeni tacy jak Miro Bożok, Antek Łukasiewicz czy Krzysztof Sobieraj. To są osoby, które mają w szatni dużo do powiedzenia, a i potrafią czasem wstrząsnąć kolegami z drużyny. Najważniejsze jednak, że nie ma podziału na starych i młodych. Wszyscy ze wszystkich żartują i nikt nie boi odezwać.

W Legii było podobnie?

Trudno porównać dwie szatnie, ale w Warszawie również nie miałem na co narzekać. Przyszedłem do klubu jako piłkarz z I ligi, o którym w najwyższej klasie rozgrywkowej mało kto słyszał, a mimo to zostałem przyjęty bardzo pozytywnie. Jednym zawodników wprowadzających mnie do drużyny był Miro Radović , który wówczas miał w Polsce markę wielkiej gwiazdy.

 

Pamiętam, kiedy wróciłem do treningów to koledzy zgotowali mi powitanie, a przed jednym ze spotkań ligowych koledzy wyszli na rozgrzewkę w koszulkach z napisem: "Szwochu, trzymaj się. Cała Legia zawsze razem." To pokazuje, że każdy jest tam ważną częścią zespołu.

 

autor: Michał Kozłowski